poniedziałek, 31 grudnia 2012

Między Nowym a Starym Rokiem :)

Jaki był odchodzący rok? Pełen smutku, bezsilności, oczekiwania....
Ale i pełen szczęścia, wzruszeń, dobrej energii i spełnienia :)
Jest się czym cieszyć, a to najważniejsze!!

A na Nowy Rok dostałam super przepis :D

Trzeba wziąć:

Mnóstwo zdrowia,

Furę szczęścia,
Kielich miłości,
Trzy garnce przyjaźni,
Dwie szczypty humoru,
Garść wiary w siebie,
Optymizmu i uśmiechu do smaku.

Szczęście starannie przesiać przez gęste sito, pozostałe na sicie drobinki pecha wybrać i zamknąć w szczelnej puszce.

Miłość mocno podgrzać, a nawet - jeśli ktoś lubi - podgrzać do wrzenia.
Wszystkie składniki połączyć i dokładnie wymieszać.
Jeśli pojawią się grudki problemów, dorzucić jeszcze nieco przyjaźni i optymizmu.
Na koniec doprawić poczuciem humoru i uśmiechem.
Podzielić na 365 porcji.
Podawać codziennie tuż po śniadaniu wraz z dużą porcją radości i słońca.

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!!




poniedziałek, 24 grudnia 2012

Kolęda dla nieobecnych

A nadzieja znów wstąpi w nas.
Nieobecnych pojawią się cienie.
Uwierzymy kolejny raz,
W jeszcze jedno Boże Narodzenie.
I choć przygasł świąteczny gwar,
Bo zabrakło znów czyjegoś głosu,
Przyjdź tu do nas i z nami trwaj,
Wbrew tak zwanej ironii losu.

Daj nam wiarę, że to ma sens.
Że nie trzeba żałować przyjaciół.
Że gdziekolwiek są - dobrze im jest,
Bo są z nami choć w innej postaci.
I przekonaj, że tak ma być,
Że po głosach tych wciąż drży powietrze.
Że odeszli po to by żyć,
I tym razem będą żyć wiecznie.

Przyjdź na świat, by wyrównać rachunki strat,
Żeby zająć wśród nas puste miejsce przy stole.
Jeszcze raz pozwól cieszyć się dzieckiem w nas,
I zapomnieć, że są puste miejsca przy stole. 

A nadzieja znów wstąpi w nas.
Nieobecnych pojawią się cienie.
Uwierzymy kolejny raz,
W jeszcze jedno Boże Narodzenie.
I choć przygasł świąteczny gwar,
Bo zabrakło znów czyjegoś głosu,
Przyjdź tu do nas i z nami trwaj,
Wbrew tak zwanej ironii losu.

Przyjdź na świat, by wyrównać rachunki strat,
Żeby zająć wśród nas puste miejsce przy stole.
Jeszcze raz pozwól cieszyć się dzieckiem w nas,
I zapomnieć, że są puste miejsca przy stole.



niedziela, 23 grudnia 2012

Przedświątecznie

Siedzę u Uli i tak sobie dumam... Znaczy powinnam pomagać jej w sprzątaniu, ale... :)

Rok temu było źle, bardzo źle. Cierpiałam z powodu śmierci Czarka, Ula straciła pracę a tuż przed Wigilią dowiedziałam się, że mama ma tętniaka aorty i konieczna jest operacja. To wszystko teraz wydaje się jak makabryczny sen. Mama na szczęście wyzdrowiała, Ula pracuje, ale Czarka jak brakowało tak nadal brakuje. Trudno mi uwierzyć, że już jutro kolejna Wigilia bez Niego. Tak szybko czas leci. Pamiętam jak myślałam - "niech ten potworny rok się w reszcie skończy"... Skończył się, owszem. Ale obecny też był ciężki, przepełniony szpitalami, lekarzami, zamartwianiem się o rodziców, o pracę.

Ostatnia Wigilia - przez chwilę w szpitalu u mamy, a tak naprawdę u sąsiadów :) Dobrze, że nas zaprosili, było naprawdę sympatycznie, rodzinnie. No i nie siedzieliśmy pogrążeniu w smutku.
A tegoroczna Wigilia u Uli :) Prawie wszystko już przygotowane. Jutro Ula dopieści szczegóły, przybierze stół, udekoruje mieszkanie. Dobrze, że w końcu będziemy wszyscy razem. Nie można narzekać, skoro mnie i moim bliskim zdrowie dopisuje. Rana w sercu nadal boli, ale leczę ją wspomnieniami i dobrymi myślami.

Życzę nam wszystkim spokoju, radości i duuuużo ciepła :) Pogodnych chwil wśród bliskich i obyśmy mieli jeszcze siły, by dotrwać do Sylwestra :)


piątek, 30 listopada 2012

Never let me down again ("101" - 1989)

Jakiś czas temu zagadał mnie na fejsie Dżidżi ;) Mówił, że Czarek mu się śnił :) Lubię, gdy ludzie mówią mi o tym. Jakoś mnie to podnosi na duchu. Podobno był też u Niego, zapalił świeczkę. Ale to już jakby mniej istotne. Ważne, że nadal o Nim myślimy, że wspominamy i dzielimy się tym między sobą.

Dwa tygodnie temu malami wpadła na weekend do Warszawy. Spotkałyśmy się oczywiście u Czarka :) Musiałam zerwać się ze szkoły, na szczęście nie miałam wtedy komputerów, bo byłoby ciężko...

Malami też była pod wrażeniem zdjęcia Czarka - wyraźnie na nas patrzył, obserwował :) I tak naprawdę tylko ta fotka tak idealnie oddaje osobowość Czarka. Czuję nieustającą wdzięczność do Gana, że udało mu się ustrzelić takie fajne zdjęcie :D

Co jakiś czas słyszę w radiu o koncercie Depeszów w Warszawie. Myślę sobie - a może by tak? :D Wzięłam dziś i zajrzałam na livenation, żeby sprawdzić ceny biletów. Niby wychodzi tak samo, jak 3 lata temu w Łodzi - 176zł. Sęk w tym, że miejsca są nienumerowane, a stanie w kolejkach żeby zdobyć jakieś w miarę dobre miejsce jakoś mi się nie uśmiecha :) Miejscówki też były, oczywiście droższe - po 275zł. No, ale właśnie... były :) Przeleciało mi przez głowę, że może bym kupiła, gdyby były... No, ale nie było, więc mogę tak sobie gdybać :)

Pozostaje powspominać :) Obok fragment koncertu z Łodzi. Gdzieś tam, wśród publiczności na trybunach siedzimy my - Agni i ceeem. A na płycie podryguje w strasznym ścisku goldi :) Dzień 11 lutego 2010r. - najpierw koncert, a potem świętowanie urodzin Wojciecha :) Fajny czas, dobre chwile, takie naprawdę nasze, no i piękne obrazy, dźwięki przynoszące oczyszczające łzy... Uśmiecham się, cieszę się, że potrafię się uśmiechać na takie wspomnienia.



Dobra, czas do łóżka. Jutro Viki zaczyna szkolenie :) Właściwie to obie zaczynamy, bo przecież ja też muszę wiele się nauczyć :)


<edit>

I takie małe co nieco...

Fejsbukowe lanie wosku :)


Mój dobry duszek? :) No bo chyba nie aniołek :D:D

czwartek, 1 listopada 2012

Listopadowo

Żałoba ma swój początek, ma też swój koniec. Podobnie jak inne sytuacje w życiu.

Płakałam, krzyczałam, złościłam się, prosiłam, błagałam, tęskniłam. Piszę w czasie przeszłym, bo działo się to przez wszystkie te miesiące odkąd nie ma Czarka. Ale to wszystko siedzi gdzieś we mnie, ukryte, przyczajone. Pogodziłam się, wyciszyłam, ale wystarczy mała iskra, by wszystkie nagromadzone emocje eksplodowały.

Czy nadal jestem w żałobie? Czym ona właściwie jest? Kiedy się skończyła, jeśli w ogóle to nastąpiło? Żyję dalej, uczę się, bawię, śmieję, odkrywam nowe rzeczy. Ale zawsze towarzyszy mi myśl o Czarku, co by powiedział, jak zareagował, żal że czegoś nie doświadczył, nie doczekał.

Viki się denerwuje, bo łzy mi lecą i pociągam nosem. Kochana psina zawsze umie mnie pocieszyć ;)

Dzisiaj Święto Zmarłych. Zwykle wybieraliśmy się na groby, ale w tym roku nie idziemy. Rodzice są przeziębieni, wolę żeby wygrzali się w domu. Jak już się przemieli ten cały tłum, gdy będzie spokojniejszy dzień, wtedy pojedziemy.

Do Czarka też teraz nie jadę. Mam Go w sercu, nadal czuję że jest blisko. Wolę pojechać do Wilanowa spontanicznie, gdy poczuję że naprawdę tego chcę. Może to głupie, ale zawsze gdy przejeżdżam koło cmentarza w drodze na działkę, mówię - cześć Misiek :) Nie chcę by to miejsce napawało mnie smutkiem, łatwiej mi traktować je jak każde inne. Wyjątkowych jest wiele miejsc, w których nadal jest Czarek, w których pozostawił swój ślad w ten czy w inny sposób. Najważniejsze, że nadal jest we wspomnieniach moich, naszych bliskich i przyjaciół.

Może faktycznie gdzieś tam na mnie, na nas czeka? Mam tylko nadzieję, że się nie nudzi :)

piątek, 5 października 2012

Sen

Miałam sen o Czarku.

Jak to we snach bywa - było pomieszanie z poplątaniem. Niby byłam u Uli, nocowałam w małym pokoju, ale meble stały inaczej, był też telewizor... Oglądałam thriller. Zatarły mi się już szczegóły, ale chodziło o zmarłą osobę, która wysyłała sygnały bliskim przez swoje zdjęcie.
No więc leżałam sobie na łóżku, oglądałam film, myślałam o Czarku i starałam się nie patrzeć na ścianę, na której wisiało jego zdjęcie - oczywiście w rzeczywistości wcale go tam nie ma... ;) Ale we śnie było. Miałam świadomość, że jak spojrzę w jego stronę to coś się wydarzy. No i w końcu spojrzałam. Czarek patrzył na mnie. Nie wystraszyłam się, bo tego właśnie się spodziewałam. Uśmiechnął się i wyciągnął w moją stronę rękę. Podeszłam do zdjęcia, dotknęłam Jego dłoni, uścisnęłam ją mimo nagłego chłodu jaki poczułam. Takie zimno zapamiętałam z dnia pożegnania. Takie wszechogarniające, silne zimno. Nie wiem, czy Czarek mówił do mnie, czy tylko odczytywałam Jego myśli, ale prosił, żebym zrobiła badania, które ciągle odkładam na zaś i dbała dalej o rodziców - w sensie zawoziła do lekarzy itd. Uśmiechnął się, pocałował mnie i w zasadzie to tyle. Po chwili zdjęcie wisiało już spokojnie a do pokoju weszła Ula. Spytała co się dzieje, bo widzi że jestem jakaś zmieniona na twarzy. Opowiedziałam jej, to co się wydarzyło. Posiedziałyśmy przytulone do siebie ze dwie godziny. Tak to przynajmniej czułam. No i się obudziłam. I wcale nie czułam obawy, żeby spojrzeć na zdjęcie, które stoi u mnie na półce ;)

A co do lekarzy... Z mamą byłam wczoraj u internisty, zaszczepiła się przeciwko grypie. Potem pojechałyśmy do szpitala zapisać ją do neurologa. I dziwnym trafem udało się załapać na ostatni dzień października - mimo że zapisy były już na przyszły rok :) To się nazywa mieć szczęście :D

A dziś jadę z tatą do nefrologa. Niby usg wykazuje, że nerki są w porządku, ale z czegoś te podwyższone wskaźniki kreatyniny i mocznika się biorą...

A ja... Czekam na decyzję z ZUS-u, czy przedłużą mi do końca lutego rentę rodzinną. Bo jak nie, to muszę się zarejestrować w UP, żeby ubezpieczenie mieć. Więc moi lekarze muszą trochę poczekać :) Ale pamiętam o nich, a konkretnie mój organizm nie daje mi zapomnieć ;)

Dzięki Czarek, że czuwasz nad nami :)


sobota, 29 września 2012

Koniec kursu KiP!! :)

Egzamin z Symfonii Kadry i Płace tyż poszedł celująco, choć 2 punkty (na 36 możliwych) miałam w plecy. I to takie głupie błędy... Ale nic to :) Ogólnie kurs zaliczony na szóstkę :D

Po egzaminie poszliśmy na... nie wiem jak to nazwać - na spotkanie integracyjne? Ale jak tu się integrować na zakończenie? :D W każdym razie piwko popłynęło i mam nadzieję, że przynajmniej z częścią osób jako tako kontakty utrzymam. Zwłaszcza, że Kasia będzie nam rozsyłać info o różnych szkoleniach, więc może jeszcze na jakimś się spotkamy :)

Wieczorem padłam jak dętka... Za to w nocy nie mogłam spać i łapały mnie kurcze w nogi. I to w różnych miejscach... Nie wiem, czy w ten sposób jakoś odreagowywałam stres, czy co... Ale noc miałam z głowy. Rano na zajęcia do szkoły. A tu nowa kobieta od angielskiego :) Jednak myślę, że będzie dobrze i damy z nią radę przez ten jeden semestr. Na rachunkowości to już jednak mało nie usnęłam... Zmęczenie jeszcze we mnie siedzi. Dobrze, że w tygodniu mam spokój to odeśpię ostatnią nerwówkę.

Zostało nas 15 osób. Mam nadzieję, że już nikt więcej nie zrezygnuje/nie odpadnie, bo jeszcze będą chcieli żebyśmy za szkołę płacili...

Ściągnęłam od Dona i wstawiam tutaj, bo bardzo mi się podoba ten pretekst do picia :)

środa, 26 września 2012

Jupi :)

Kolejny krok do przodu :) Egzamin z Płatnika zaliczony celująco :)
Nie mówię, żeby był trudny, ale ile nerwów mnie kosztował to tylko ja wiem.

Teraz za to solidniejsza kobyła mnie czeka w piątek z Symfonii. Szkoda, że tak niewiele godzin mieliśmy na poznanie tego programu. Ale wiadomo, gruntownie zrozumieć można go dopiero przy stosowaniu w praktyce. Sam kurs bardzo mi się podoba, ale głównie dzięki osobie prowadzącej. Pani Kasia sama określa się tak:
Jestem kobietą, czarodziejką, trenerem, coachem, terapeutą. Czasem mam rację, czasem się mylę, ale wciąż szukam, poznaję i doświadczam. Właśnie to stanowi dla mnie sens życia.
Chyba łatwiej byłoby wymienić czym się nie zajmuje... Prowadzi warsztaty doskonalenia zawodowego (kadry i płace, ubezpieczenia, obsługa komputera), warsztaty rozwoju osobistego (kreowanie własnego wizerunku, asertywność, zarządzanie emocjami), warsztaty zarządzania zespołem (coaching, rekrutacja, komunikacja interpersonalna). Do tego dochodzą zainteresowania magią, reiki, numerologią, tarotem, rytuałami, kontaktami z innymi światami, astrologią, hipnozą... Aż strach wymieniać dalej :) Jest przesympatyczną, wrażliwą kobietą, która w wyjątkowo naturalny sposób potrafi wesprzeć człowieka, doradzić mu sposób postępowania, motywować do działania.
Postanowiliśmy w grupie, że na pożegnanie kupimy pani Książkę. Poprosiłam ją o kilka propozycji, żeby nie wyskoczyć z jakimś banałem. Polowałam na Dlaczego chcemy, żebyś był bogaty Donalda Trumpa i Roberta Kiyosaki. Niestety trochę zbyt późno się za to wzięliśmy i musiałam szukać wśród książek, które mogłabym kupić na miejscu. A tej podobno w całej Polsce nie można dostać - w sensie jest tylko na zamówienie a to się wiążę z długim czasem realizacji... a koniec kursu mamy w piątek, więc... kupiłam Warren Buffett o biznesie. Też będzie dobra ;)
Po egzaminie pójdziemy jeszcze całą grupą do knajpki. Stanowimy naprawdę fajną, zgraną grupę. Żal, że ta przygoda już się kończy... Wczoraj i dzisiaj usłyszałam mnóstwo dobrych, motywujących słów. Chwalono mnie za naprawdę dobrze zdane egzaminy, a biorąc pod uwagę, że nie miałam nigdy do czynienia z płacami, wynagrodzeniami, to niezłe dokonanie ;)

Jedno się kończy, drugie zaczyna. Znaczy szkoła wzywa :) Nigdy bym nie pomyślała, że będę na nią czekać z taką niecierpliwością... Ale to tylko chwilowe, za miesiąc, dwa pewnie będę jej już miała dość :)

sobota, 22 września 2012

Zarobiona po kokardki ;)

Ostatnio nie wiem w co ręce włożyć. Mam tyle spraw do załatwienia, do tego dochodzi nauka, wiecznie odkładane porządki... Wychodzi na to, że w końcu wszystko rzucam i skupiam się na egzaminach. Lubię się uczyć, ale ten kurs kadrowo - płacowy, a właściwie ilość materiału, jaki nam na nim wtłaczają to jakaś pomyłka... Dwa razy po 5 godzin Płatnika i trzy razy po 6 godzin z Symfonią, nawet jeśli kobieta z własnej inicjatywy zostaje z nami o godzinę dłużej, to nieporozumienie... Może jeszcze gdybyśmy te zajęcia mieli w krótkim okresie czasu... ale one są rozciągnięte na cztery tygodnie, co jest kompletnie bez sensu. Faktem jest, że wcześniejszej teorii było dużo, zadań także, no i egzamin wszyscy zaliczyli - ja, nie chwaląc się zdałam celująco, choć przyznaję że nie obyło się bez błędów ;) Ale te programy, to czarna magia ;) Nic to, w przyszłym tygodniu wszystko się wyjaśni. Do tej pory dawałam radę, to i teraz muszę sobie poradzić :)

Uczę się i uczę. Zaniedbuję przyjaciół, pisanie blogów, mam jeszcze niezałatwione sprawy działki - muszę pojechać z papierami do Otwocka i do Garwolina, sypialnia leży odłogiem i czeka na zbawienie, materac na wymianę, nie wspominając o dużym pokoju, który znowu wygląda jak graciarnia. Maszynę do pieczenia chleba udało mi się wyekspediować do kuchni, ale za to doszło pudło z piecykiem elektrycznym. Piecyk czeka na swoją półkę nad zamrażarką. Na swoją półkę czeka również mikrofalówka, ale ta przynajmniej stoi tymczasowo na owej zamrażarce... Nie ogarniam już tej piaskownicy.

Dzwoniła Anielica, dzwoniła Anet, dzwoniła Renata - z tą się przynajmniej umówiłam konkretnie. Ale co z tego, jak i tak do spotkania nie doszło... Wszystko odkładam na później. Na PO egzaminach. Czyli na październik. A wtedy z kolei mam już szkołę ;) I wyjazd do Częstochowy z Ulą :) I różnych lekarzy ;) No i praktyki muszę odbyć, tyle że nadal nie mam na nie ze szkoły żadnych dokumentów... Wszystko zostawiają na ostatnią chwilę, normalka.

Ludzie pracują, mają dzieci, dodatkowe zajęcia i ze wszystkim dają radę. Tylko ja narzekam :) Kompletnie niezorganizowana jestem, o! Mimo że wszystko zapisuję w kalendarzu...

Aha, no i byłyśmy w środę z mamą w Aninie, w przychodni przy Instytucie Kardiologii. Lekarz porobił sobie notatki z wypisów, zbadał mamę i stwierdził, że wszystko jest dobrze. Że leków nie trzeba zmieniać, dawkowania też nie. Tylko radzi iść do neurologa w sprawie tych "incydentów" z zawrotami głowy. W sumie pół dnia tam przesiedziałyśmy, żeby na koniec znowu zapisać się na wizytę za pół roku...

W październiku za to tata ma nefrologa i kardiologa. Poziom mocznika ma podniesiony, mam nadzieję że ktoś coś w końcu na to poradzi, bo nasza lekarka pierwszego kontaktu, to więcej na urlopie siedzi, niż w przychodni ;)

Zbliżają się długie jesienne wieczory... Fajnie byłoby tak zalec w fotelu, pod pledem, z grzanym winem w dłoni... Normalnie we wrześniu Czarek brał urlop i wyjeżdżaliśmy. Najczęściej na działkę. Cudnie było wtedy... I grzaniec był ;) I grzyby były :) Napisałam - normalnie... Teraz już nic nie jest normalnie.

No i muszę w końcu spotkać się ze znajomymi, tyle że aż wstyd do nich dzwonić, tyle czasu się nie odzywałam :)

Ale wszystko w swoim czasie. Teraz wracam do zasiłków, urlopów i wynagrodzeń. Przynajmniej nie widzę tej pochmurnej pogody za oknem :)

niedziela, 2 września 2012

Mazury

W zeszłym roku obiecałam sobie wyjazd na Mazury, który byłby pożegnaniem z Czarkiem.

Ukochał sobie tę niepowtarzalną krainę pełną zieleni, przecudnych jezior, no i oczywiście bunkrów :) Bywaliśmy w Pozezdrzu (kwatera Himlera), w Gierłoży (Wilczy Szaniec), w Giżycku (twierdza Boyen), w dużym kompleksie bunkrów w Mamerkach i w wielu, wielu innych miejscach.
Tym razem chciałam pojechać na Mazury i ot tak spontanicznie zatrzymać się w jakimś urokliwym miejscu, których nad jeziorami przecież nie brak. Wojciech z Krzyśkiem przyjechali w piątek do Uli a w sobotę skoro świt (w sensie że koło 6 rano ;) ) całą czwórką wyruszyliśmy w drogę. Oczywiście ja prowadziłam :D Ula robiła za nawigację, bo gps zbyt często zawodził... Droga w dobrym towarzystwie minęła niesamowicie szybko. Wszechobecne lasy, serpentyny dróg i charakterystyczne budynki z czerwonej cegły były dla mnie znakiem, że dotarliśmy na Mazury. Wojciech przeglądając w samochodzie mapę stwierdził, że czuje, że odpowiednie miejsce będzie trochę przed Giżyckiem, w okolicy miejscowości Ruda. Zaryzykowaliśmy i było warto :) Z szosy skręciłam w lewo, po jakimś czasie przejechaliśmy mostek w przewężeniu między dwoma jeziorami i znów skręciłam w lewo. Jechaliśmy wzdłuż jeziora Wojnowo aż wjechaliśmy do miejscowości Kleszczewo. Po chwili naszym oczom ukazała się polana z pomostem, wprost wymarzone miejsce na postój i odpoczynek.




Pogoda była idealna, choć słońce czasem się chowało i wzmagał się wiatr. Jednak nie przeszkadzało to relaksowaniu się przy piwku, wspominaniu Czarka i ogólnym odprężaniu się na łonie natury. Cisza, spokój, śpiew ptaków, błogie lenistwo... Tak piękne okoliczności przyrody sprawiały, że nie chciało się zupełnie wracać do cywilizacji. Ale było to niestety nieuniknione. Odstawiłyśmy chłopaków do pociągu w Giżycku i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Zatrzymałyśmy się jeszcze w Mrągowie, gdzie spałaszowałyśmy pysznego sandacza w sosie kurkowym :) 


Wracałyśmy do Wawy inną trasą, więc podróż nie była monotonna. A ile grzybów po drodze sprzedawali... W przewadze były kurki ale i prawdziwków sporo. Za to jak myślmy szukali ich w lesie, to ani jednego nie było :) Zgodnie z sugestią Wojciecha przejechałyśmy przez stolicę Kurpiów - Kadzidło :) Chętnie bym zajrzała do tamtejszego skansenu, ale ciągnęło nas już do domu. Niby nie czułam zmęczenia, ale prawa stopa w końcu zaczęła mi się dawać we znaki. Tak więc cieszyłam się, gdy mogłam w końcu wyciągnąć się na łóżku ;)

Siostra, chłopaki... jeszcze raz Wam dziękuję za cudowną wyprawę!! Mam ochotę robić podobne wypady - Sandomierz, Kraków... byleby poszwendać się i coś ciekawego zwiedzić :)
Wszystkim, którzy wiedzieli ile dla mnie wczorajszy wyjazd znaczy, za wsparcie i pomocne myśli wielkie dzięki!! ;*

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Trochę zmian

Ogarniam się. Laptop zreperowany. Komputer Czarka też, choć... wczoraj znów na moment zastrajkował, ale mu przeszło. Drukarka laserowa wymieniona. Zamrażarka wymieniona.

Dzisiaj przywożą telewizor (dzięki Siostra!! i dzięki Rodzice!!), więc będzie kolejna wymiana. Co jeszcze? Nawaliła też myszka, więc zamówiłam dwie bezprzewodowe, bo przy okazji przy kompie Czarka wymienię - Ula wciąż na nią narzekała...

A jeśli przy myszce jesteśmy... Siedzę z Ulą w jej samochodzie i słyszę - Chyba muszę uprać swoją myszkę, bo się z lekka zakurzyła.

Tylko mi jej nie pokazuj! zdążyłam zawołać nim dostałam ataku śmiechu :)

A oto sprawczyni zatroskania Uli :D



W zeszłym miesiącu przyjechała na działkę Ania. Przywiozła całą furę żarcia :D
Mama Wiesia zrobiła trzy rodzaje pierogów - z mięsem, z kapustą i grzybami i mieszane, jakich nigdy wcześniej nie jadłam z mięsem, kapustą i grzybami. No i była też słynna kapusta z grochem, która ku mojemu szczeremu zdziwieniu okazała się kapustą z białą fasolą :D Były też jabłka i wiśnie z własnego ogrodu... Pułk wojska by się tym najadł i jeszcze by zostało :D Nafutrowaliśmy się po uszy, wielkie dzięki!!

Czas spędzony z Anią jest dla mnie bardzo ważny. Cieszę się, że mogła wyciszyć się, poleniuchować, odpocząć od wszystkich problemów, które jak to zwykle one spadają całą chmarą. Przegadane wieczory, bardzo osobiste rozmowy - tak właśnie rodzi się przyjaźń. Choć w naszym przypadku ona się tylko umocniła :D Szkoda, że dzielą nas kilometry, ale takie spotkania musimy powtarzać. Działka działa kojąco, nigdzie nie trzeba się spieszyć, można zwyczajnie żyć, śmiać się i pić wino :D Oby tylko nie w nadmiarze, bo później co poniektórym włącza się szwendacz, po którym dziwne zadrapania na ciele się znajduje :D

Viki też była przeszczęśliwa. W końcu ktoś się z nią chciał bawić! Anię można było popodgryzać, poprzytulać się do niej, pogrzać nerki - za co odwzajemniała się drapaniem po brzuszku i rzucaniem patyków i szyszek ;)

Aż jej oczy wyszły z orbit :D Tak się dobrze bawiła...

Vicia w sensie :)



W środę kończy mi się teoria na kursie Kadry i płace. A co za tym idzie czeka mnie egzamin... Już nawet śnią mi się wynagrodzenia, chorobowe i urlopy... Nie wiem jak ja tyle materiału ogarnę do pojutrza, no ale muszę, nie mam innego wyjścia. Musi być dobrze i będzie dobrze! ;)

Dzisiaj jest coroczna msza na cmentarzu wilanowskim. Teściowa dołączyła do niej Czarka i całą ich rodzinę. Pojadę na 19-tą. Ale sama. Już nie będę rodziców na to ciągała, bo takie stanie ponad godzinę to nie dla nich. Sama też właściwie nie mam ochoty...

Za to specjalnie dla Czarka jedziemy 1 września na Mazury. Ja, Ula, Wojciech i Krzysiek. W końcu spełnię obietnicę. Cieszę się na tę chwilę, to jedyne co jeszcze mogę dla Niego zrobić.


"Idziemy przez ten świat samotnie, ale jeśli mamy szczęście, to przez jedną chwilę należymy do kogoś i ta jedna chwila pozawala nam przetrwać całe wypełnione samotnością życie"
P. Coelho

Tęsknię Misiek... cholernie tęsknię...

czwartek, 28 czerwca 2012

Komputerowo

Tiaa... ledwo napisałam, że dobre rzeczy muszą dziać się hurtem... to najpierw padł mi laptop, potem komputer Czarka a na koniec drukarki przy moim kompie zastrajkowały...

Laptop przez dobrych kilka miesięcy nie używany - nie chciał się uruchomić. Mielił, mielił i ciągle zaczynał od początku. Ale już dziś mam go odebrać, więc wiem, że jest na chodzie.

Komp Czarka używany jest jako telewizor :) No i trochę do Internetu. Pewnego dnia ot tak sobie przestał działać. Wywalił mądry komunikat i tyle. Dałam mu odpocząć przez weekend. Nie powiem, nawet pomogło. Coś sobie sam ponaprawiał i odpalił. Ale pracował może z pół godziny i koniec. Dzisiaj zawożę go do fachowca, może coś poradzi. Zastanawiam się, czy fakt że komp stoi na podłodze, która dość mocno drga, gdy przejeżdżają autobusy - może mieć tu jakieś znaczenie...

A wczoraj chciałam wydrukować swoje CV i... cisza. Wszystko ładnie, komp widzi obie drukarki, dokumenty czekają na drukowanie i nic. Ile ja się namęczyłam, nadenerwowałam. W końcu stwierdziłam, że pozostaje mi tylko wyciągnąć wtyczkę USB z kompa (z drukarek wyciągałam i nie pomagało). Ale żeby to zrobić trzeba zanurkować pod biurko. Miałam pewne obawy, czy wydostanę się o własnych siłach ;) Ale się udało. I o dziwo drukarki śmigają aż miło :D
Oby też tak dobrze się skończyło z kompem Czarka.

Mama się żali, że coraz mniej mnie w domu widzi. No, ale nic dziwnego, skoro na szkolenie jeżdżę. Najpierw były spotkania z trenerką ds. doradztwa zawodowego. Bardzo fajna kobieta, przedwczoraj byłam u niej na rozmowie indywidualnej. Znowu masę testów miałam do zrobienia. Niby wszystko się potwierdzało, ale... nie powiem, żeby mi było łatwo na niektóre pytania odpowiadać. W tej chwili sporo odpowiedzi jest zupełnie innych niż jeszcze 2 lata temu. Śmierć Czarka sprawiła, że musiałam przewartościować wiele spraw, spojrzeć na nie od innej strony. Choćby najbanalniejsze pytanie - czy na krótki wypad za miasto wolę wybrać się z bliską osobą, czy w większym gronie... albo czy nie miałabym nic przeciwko temu, żeby dłużej zostawać w pracy, jeśli trzeba byłoby skończyć jakiś projekt, a terminy by goniły... Wszystko się pozmieniało. Zawsze wiedziałam, że mimo swojej nieśmiałości i małomówności wiele spraw potrafię załatwić. Ale dopiero ostatni rok sprawił, że naprawdę uwierzyłam w siebie. Mogłam działać, wykazać się, bo musiałam... Ale dzięki temu łatwiej mi żyć, łatwiej stawiać przed sobą kolejne cele. Czeka mnie sporo egzaminów i to trudnych. Muszę naprawdę wziąć się za naukę, żeby niczego nie zaprzepaścić. W końcu w jakimś celu się uczę ;)

Z drugą trenerką mamy kadry i płace. Wygooglałam ją w necie Inspirator rozwoju osobistego, trener biznesu, dyplomowany praktyk i mistrz NLP, coach, mistrz Reiki, terapeuta, regreser, numerolog, instruktor nordic walking, trener rozwoju osobistego metodą Tippinga, tłumacz i przewodnik po światach niefizycznych :D Fajnie brzmi... Do tego ma rozległą wiedzę i doświadczenie z zakresu zarządzania zasobami ludzkimi, organizacji pracy, zarządzania finansami...
W świetny sposób przekazuje wiadomości. Znaczy, w sumie, to się okaże na egzaminach :D Ale jestem zadowolona z tych zajęć. No i wiążą się one z rachunkowością, więc jest dobrze :)

czwartek, 14 czerwca 2012

Hurrrrraaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!

Ufff... no to już mogę napisać o trzeciej sprawie :D

Ula dostała pracę!! Była na rozmowie u swojego poprzedniego dyrektora. Firma, w której Ula wcześniej pracowała rozwiązała się. Stąd było tyle zwolnień. I teraz jeden z prezesów założył własną. No i właśnie do niej wciągnięto też Ulę. To są dopiero początki, nie ma jeszcze całej organizacji, wszyscy się wszystkim zajmują, jest chaos i rozgardiasz ale... jest praca!! Teraz tylko Ula musi się w to wszystko wdrożyć, poprzypominać, ale to już pikuś :D

Strasznie się cieszę!! I jak tu się uczyć, skoro opijać trzeba?? :D :D
Wielkie gratki Siostra!!!!!!!!!!!!!!!!

No, a za Anię dalej trzymam kciuki!! Jak dzieje się coś dobrego, to już hurtem leci :D

Ciągły brak czasu

Brakuje mi czasu. Na wszystko. Na naukę, na pisanie dla taty, na robienie obiadu, na wyjście z psem, na czytanie książki, że o sprzątaniu nie wspomnę. Wszystko robię na raz. Źle sypiam, ale w nocy z kolei za nic konkretnego nie mogę się wziąć, bo jestem przymulona...
Leki, które dostałam w szpitalu pomagają, łopatka i ręka mniej bolą, ale mimo wszystko bolą. Cały czas czuję mrowienie w dłoni, często muszę masować łokieć, żeby ból rozszedł się choć trochę. Zapisałam się na wtorek do lekarki, muszę zrobić w końcu rtg barku i kręgosłupa szyjnego. Jeśli to wszystko wina kręgosłupa, trzeba mi rehabilitacji bo dłużej tak nie wytrzymam. Czy zawsze musi tak być? Ledwo noga przestała mnie boleć, to zaczęła ręka... Nie może być po ludzku, normalnie, dobrze?

Wiem, że może :D Spokojnie poczekam.

Zjazd na działce oczywiście super! No i miałam pierwszą dalszą wyprawę :D Pojechałam z Ulą po Kuzynów do Zgierza. Jechało mi się bardzo dobrze. W drodze powrotnej na działkę zaliczyliśmy autostradę ;) Nawet na tym nie wykończonym odcinku, gdzie nie ma ostatecznej warstwy asfaltu było ok. Chyba naprawdę lubię siedzieć za kółkiem :D Ale w sumie nie mogę żałować, że wcześniej nie zrobiłam prawa jazdy, bo wiem, że Kijek mi nie pasował. Lubiłam ten samochód i to bardzo. Ale nie czułam go, gdy przychodziło do siadania za kierownica. Z Astrą jest zupełnie inaczej. Jest idealnie. Nawet do Yariski daję radę się przyzwyczaić... Choć dopiero po kilku minutach jazdy ;)

Podczas pobytu na działce doszły do nas trzy wieści. Póki co piszę tylko o dwóch, żeby nie zapeszyć ;)

Ula została babcią chrzestną!!

Jej chrześniakowi, Albertowi urodził się syn :D To już kolejne pokolenie w jego rodzinie, w którym zarówno rodzice, jak i dzieci noszą imię na A - mamy więc Artura :D
To śliczny chłopak, niesamowicie podobny do swojego pradziadka. Dosłownie skóra zdjęta z Józia :D Artur jest wcześniakiem, ale szybko nadrabia zaległości i niedługo pewnie prześcignie kolegów ;) Wiem, ze Aneta w idealnym momencie trafiła do szpitala - to była ostatnia chwila na uratowanie i matki i dziecka. Skoki ciśnienia były niesamowicie groźne. Ale na szczęście cesarka udała się i na świecie pojawił się jeszcze jeden przystojniak ;)

Poza tym zadzwonili do mnie w sprawie kursu na Specjalistę ds. kadr i płac. W zeszłym roku, czyli jak dla mnie całe wieki temu... wysłałam zgłoszenie. Kompletnie o nim zapomniałam. Zresztą nie myślałam, że się zakwalifikuję. To jest projekt współfinansowany ze środków Unii Europejskiej. Trzeba było spełnić szereg wymagań, wypełnić masę testów. Ale o dziwo udało się. Cieszę się, bo rachunkowość i kadry w dużym stopniu zazębiają się, więc to tylko dla mnie lepiej, jeśli myślę o założeniu w przyszłości biura rachunkowego. A myślę :)
Wczoraj miałam pierwsze zajęcia. Na razie był to doradztwo grupowe - dot. pisania CV, listu motywacyjnego, podejścia do rozmowy kwalifikacyjnej. No i dostaliśmy kolejne testy do zrobienia w domu. Testy osobowościowe, związane z predyspozycjami i preferencjami zawodowymi, kompetencjami, systemami wartości. Nie lubię tego, bo pytania są podchwytliwe, odpowiedź często zależy od okoliczności, trudno tak uogólniać. Muszę to wszystko przygotować na spotkanie indywidualne z trenerką. Zaplanować moją tzw. karierę zawodową do roku 2017 ;)

Zanim się za te testy wezmę, to jednak powinnam pouczyć się do egzaminu z rachunkowości. Jakoś tak kobieta robi z nami wszystko po łebkach. Właściwie nie zebrała wszystkiego, żeby to tworzyło jedno spójne zadanie, tylko ćwiczyliśmy poszczególne polecenia wyrwane z kontekstu.... Nie wiem jak to pójdzie w sobotę. Mam tylko dwa dni na poćwiczenie zadań. Zaraz się porozkładam na dużym stole i... mam nadzieję, że nie zasnę ;) Wczoraj padłam jak wypluta. Kurs, zakupy, błądzenie po Targówku w strugach deszczu, wizyta z rodzicami u lekarza, pisanie dla taty... Ledwo na oczy widziałam. Musiałam się przespać. Zresztą wszystkim nam się to należało i faktycznie pospaliśmy dobrze a i noc była idealnie przespana. Widać organizm bardzo domagał się snu.

Ania napisała podanie do pacy o zapomogę na leczenie. Doradził tak jej przełożony. Mówił, że ma spore szanse.Wiec skoro tak, to warto było spróbować. A kasa faktycznie jest potrzebna i to nie mała.
Ciągle czekamy na wyniki badań histopatologicznych. Nie wiem jak rozmawiać z Anią, jak jej pomóc. W jej rodzinie dzieje się źle. Brak jej wsparcia od bliskich, sama właściwie musi się zmierzyć z chorobą, codziennych obowiązków wcale nie ubywa a wręcz przeciwnie. Jeśli zdecyduje się na leczenie w Warszawie, zatrzyma się u mnie, mam nadzieję że chociaż psychicznie będzie jej łatwiej, podładuje akumulatorki do dalszej walki. Bo walczyć trzeba. Nowotwór jest groźny, ale można z nim wygrać. Trzeba tylko w to uwierzyć i mieć siłę. A siły będzie Ania potrzebowała bardzo dużo. Ale będzie dobrze. Musi być.

piątek, 1 czerwca 2012

Szpitalnie

Szpitalnie, ale nie do końca.

Wczoraj zgłosiłam się do lekarki z bólem w lewej łopatce, promieniującym do przodu, jakby do serca a także do lewej ręki, która drętwieje i też boli. Zrobiła mi EKG, niby wyszło ok, ale coś jej się w nim nie podobało. Powiedziała, że lepiej żeby w szpitalu to sprawdzili.

Nie będę zaprzeczać. Miałam stracha. Na szczęście była ze mną Ula, która co prawda zaczęła wpadać w panikę, ale mimo to była mi wielką podporą :)

Wróciłyśmy najpierw do domu. Jeszcze u lekarki, gdy usłyszałam o skierowaniu, to od razu zaczęłam myśleć co jest do załatwienia. Co na wszelki wypadek muszę ze sobą zabrać, przypomniałam sobie, że miałam przygotować tacie leki na kolejne tygodnie. No i nie wiedziałam co ze szkołą, egzaminami, co z wyjazdem na działkę. Czułam się fatalnie, bo nie dość że fizycznie było nieciekawie - bolało jak cholera, ciśnienie wywindowało też nieziemsko... to psychicznie wysiadałam.

W szpitalu dwa razy zrobili EKG, zmierzyli ciśnienie, podali Captopril pod język i podłączyli kroplówkę z ketonalem. Ból trochę zelżał, ale nie do końca. Okazało się że o wieńcówce nie ma mowy. Mam co prawda pojedyncze migotania komór, ale to nie jest takie groźne i zajmie się mną pod tym względem lekarz prowadzący. A ta łopatka - to jeśli nie było urazu, a nie było... to jest to pewnie sprawa kręgosłupa. Czyli czeka mnie rtg kręgów szyjnych i lewego barku a potem jakaś rehabilitacja. Ręka szwankuje mi cały czas, czuję ból w łokciu, który troszkę przechodzi, gdy podnoszę rękę do góry. Ale ile mogę tak siedzieć? Ludzie też się dziwnie patrzą ;) Poza tym bardzo mrowią mnie palce, nawet pod paznokciami... Nieprzyjemne cholerstwo.

Tak więc wszystko się w miarę dobrze skończyło. Łykam dodatkowe prochy przeciwbólowe i rozprężające a po powrocie z działki zacznę wizyty u lekarzy. Bo na działkę oczywiście jadę. Dzisiaj wyprawiłam Ulę z rodzicami i Viką a ja dojadę w niedzielę. Siedzę w pustym mieszkaniu i tak mi jakoś dziwnie ;) Cicho strasznie ;) Ale przynajmniej trochę odpocznę. Pogadałam trochę z Anią (zazdroszczę pysznego rosołku!), która ma teraz bardzo trudne dni... Chciałabym jakoś jej pomóc a nic nie mogę. Ale jestem z nią myślami, czytam, słucham i przytulam, choć tylko tak na odległość... :*

Dzwoniła teściowa z życzeniami. Jej brat miał 2 tygodnie temu robione bajpasy, też w Aninie. Szybko dochodzi do siebie. Na szczęście :)
Rozmawiałam też z Danusią. Jadę do nich z Ulą we wtorek; zabieramy na działkę. Coroczny zjazd kuzynów :D I dobrze, że tradycja nie umarła. Wojciech nie podszedł do telefonu ale z daleka powiedział Lipa. Danusia mówi, Ale co - lipa? Wojciech - Agnieszka będzie wiedziała. Pewnie, że wiedziałam :D Dzisiejszy mecz Radwańskiej to lipa. Kompletne fiasko. Musze wypytać tdd, gdy wróci z Paryża - co się z Isią działo, czemu dała taką plamę. Aż żal było patrzeć jak się męczy na korcie.

Łyknę prochy i lulu. Emocje po wczorajszym opadły i jakaś taka oklapnięta jestem. A jutro do szkoły... ;)

środa, 30 maja 2012

Stuk, stuk, stuk...

Wydawało mi się, że w miarę dobrze wychodzi mi opieka nad rodzicami.

I słusznie. Wydawało mi się.
Wyobraźcie sobie taką sytuację:

Jest niedziela. Tata pracuje w swoim pokoju, ja jestem u siebie lub w kuchni. Ma przyjść Ula na obiad z okazji Dnia Matki. Mama postanowiła trochę ogarnąć mieszkanie. Stwierdziła, że odkurzacz jest za ciężki, więc mopem przejedzie po pokoju. Najpierw sprzątała w przedpokoju - zaznaczam, że mamy dwa i była w tym bardziej oddalonym ode mnie. Wycierała podłogę stukając od czasu do czasu mopem o meble, o drzwi, ściany... normalka. W pewnym momencie zakręciło jej się w głowie, osunęła się na ziemię. Szybko się jednak podniosła, zrobiła krok w stronę sypialni i równie szybko znów straciła równowagę i zaczęła lecieć. Złapała się szafki ze szkłem, ale pomyślała, że jak ta cała gablota się na nią zwali to nie będzie dobrze. Puściła ją więc i chwyciła się deski do prasowania. Oczywiście deska jej nie utrzymała, pozwoliła się wygiąć, żelazko spadło i zaraz po nim mama wylądowała na podłodze. Całe szczęście, że ma instynkt kulenia się, chronienia mostka... Upadając łapała się jeszcze drzwi, skutkiem czego drzwi wzięły i się zamknęły. Mama leży i myśli. Postanowiła już nie wstawać, bo a nóż widelec znowu nie będzie mogła ustać. Zawołała więc tatę, który był tuż za ścianą. Grubą ścianą... więc nie słyszał. Obok mamy leżała szczotka. Złapała ją więc i zaczęła stukać. Stukała i stukała. Długo stukała, zero odzewu. Pomyślała, że trudno... Poleży tak, w końcu Ula przyjdzie do domu, to ją znajdzie.

A ja sobie kursowałam od siebie z pokoju przez drugi przedpokój do kuchni, robiłam obiad, sporo przed kompem siedziałam. Wiedziałam, że mama mopem wywija, słyszałam stukanie. Wydawało mi się, że zbyt intensywne, ale... w sumie myślałam, że może mama więcej się z czymś na wykładzinie szarpie. Żeby być szczerą do końca - powiem, że przeleciał mi przed oczami obraz mamy leżącej na podłodze i zawzięcie stukającej, ale szybko zamrugałam oczami, żeby zniknął. Od śmierci Czarka już tak mam, że staram się o złych rzeczach nie myśleć, żeby ich nie przywoływać. No więc odegnałam ten obraz. Po jakimś czasie przybiegła Viki i weszła pod biurko. Robi tak tylko wtedy, gdy coś zmaluje. W sensie np. zwymiotuje albo postawi klocka u taty w pokoju. Zdarza się jej to bardzo rzadko, tym nie mniej zdarza. No więc pomyślałam, że może mama właśnie dlatego tak stuka tym mopem, że coś tam ściera po działalności Viki... Więc i ten sygnał puściłam mimo uszu. Pomyślałam jedynie, że może wyjdę z Viką na podwórko, bo może jej się coś chce. Zwykle idę do rodziców i mówię im, że wychodzę ale tym razem zobaczyłam że drzwi do sypialni są zamknięte. Pomyślałam, że tata wziął prysznic i ubiera się w pokoju. Stukania już nie słyszałam. Wyszłam więc po cichu, wracając się jedynie po komórkę.

Po kilku minutach wróciłam. Okazało się, że tata usłyszał jednak to moje dwukrotne wychodzenie i przyszedł sprawdzić co się dzieje (ale na stukanie to nie zwrócił uwagi!). Domyślił się że wyszłam z psem. Chciał więc wejść do sypialni. Otwiera drzwi. Kawałek poszły i dalej nic. Przez szparę zobaczył, że mam leży na podłodze. Na szczęście widział, że się rusza. Wspólnymi siłami jakoś te drzwi otworzyli i posadzili mamę na krześle. Przeleżała na podłodze dobre pół godziny. Skończyło się dobrze, mama jest tylko obolała, nic nie złamała, ale mimo wszystko cała ta historia była dla nas dużym szokiem a na taki zdecydowanie najlepszy jest śmiech. No i opowiadając sobie wzajemnie o wszystkim co się działo, no i później jeszcze Uli, która po kolejnym kwadransie w końcu dotarła do domu... jakoś to znieśliśmy. Choć czuję się fatalnie. Psychicznie źle. Ja rozumiem, gdyby mnie nie było w domu. Ale byłam. I stukanie słyszałam. I nie reagowałam. Tylko sobie po prostu tłumaczyłam, czemu mama tak zaciekle stuka mopem. Nawet Viki mi mówiła, że coś się stało. A ja nic. Popisałam się, nie ma co... Minęły już 3 dni a ja nadal nie mogę dojść do siebie. Wstyd mi jak jasna cholera.

A co do mamy. Nie wiemy, czy to błędnik zawodzi, czy może jednak mama traci poczucie równowagi na skutek gwałtownego spadku ciśnienia. Wizyta u lekarza zamówiona, więc mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni. Na razie jednak przed nami wyjazd na działkę. I baczna obserwacja mamy. Kolejny raz nie możemy już dać takiej plamy. JA nie mogę dać.

piątek, 11 maja 2012

Odświeżam bloga :)

Na długo zamilkłam. Aż mnie kilka osób pogoniło, że zaniedbuję bloga ;)
To nie tak, że nie mam ochoty pisać. Ale jakby sił brakowało. Sporo się dzieje, o wielu sprawach nie mogę pisać, bo dotyczą przyjaciół. A nie jest wesoło. Martwię się, że tak mało mogę pomóc, że tak naprawdę nie od nas zależy co będzie dalej. Staram się być blisko, wspierać, bo wierzę, że jak się człowiek zaprze, to ze wszystkim sobie poradzi. Trzeba tylko odwagi i czasu.

Spotkanie u Dawidów bardzo udane. Czyli jak zwykle :) Tylko nie wiedzieć czemu, zawsze na drugi dzień ledwo żyją, hihihi... A na brak treningu nie mogą narzekać ;) W każdym razie cieszę, się że już się nie rozklejam na wspomnienie o Czarku. Mówię o Nim jakby nadal był ze mną, tyle że gdzieś dalej a nie tuż obok jak to było przez całe nasze wspólne życie. Więc nie jest źle.

W szkole niektóre przedmioty już się kończą, więc zaczął się czas egzaminów. Mam pierwsze dwie oceny w indeksie. Piątkę z marketingu i piątkę z angielskiego :) A z tym marketingiem to w ogóle było śmiesznie. Tego dnia miałam urodziny. Na wszelki wypadek wzięłam cukierki i okazało się, że dobrze zrobiłam, bo oczywiście niektórzy wiedzieli. No i częstowałam sobie grupę spokojnie aż tu kobieta od marketingu zakrzyknęła, żeby mi 100 lat odśpiewali... Wszyscy wstali i gromko zaśpiewali :D Mało się pod ziemię nie zapadłam... Pewnie w innych salach słyszeli ten śpiew, hihihi. No a później jeszcze wyróżniła mój plan marketingowy, że najlepiej napisany i nadający się do rozwinięcia w biznes plan ;) Ale w sumie to taki był mój zamysł. W przyszłym semestrze będziemy właśnie robić taki biznes plan, więc chciałam to powiązać. A i myślę o założeniu biura rachunkowego, więc jak na razie wszystko gra i kwiczy ;)

Na dłuuugi weekend majowy pojechaliśmy na działkę. A że przejeżdżamy zawsze koło Czarka, to wdepnęłam do Niego z Ulą. Wyrzuciłam cięte kwiaty, postawiłam doniczkę z takimi fajnymi drobnymi, niebieskimi kwiatkami - nigdy nie pamiętam jak się nazywają. Teściowa to zawsze bierze się za mycie a wręcz szorowanie grobu. Ale ja przychodzę tam spontanicznie, bez przygotowania i dobrze mi z tym. Nic na siłę. Zapalę znicz, podleję co trzeba, zagadam do Czarka, powiem Mu - Trzymaj się Misiek i opiekuj się nami - i odchodzę.

Kupiliśmy parowar, jako że musimy w końcu zacząć zdrowiej się odżywiać. U taty wrzody wzięły i zniknęły, ale sprawa nerek nadal aktualna. Wizytę u nefrologa ma dopiero w październiku (!) ale do tego czasu musimy sami zaplanować co może a czego nie może jeść. Od przyszłego tygodnia będę więc się zaprzyjaźniać z parowarem, akurat na urodziny Uli coś wykombinuję :) Chyba na pierwszy ogień pójdzie jakaś ryba, brokuły i ziemniaki... Na czymś trzeba się uczyć, no nie? ;)

[edit]

Właśnie Ania zadzwoniła z sensacyjną wiadomością - nie stwierdzono komórek nowotworowych!! Hurrraaaaa!! Czeka ją oczywiście operacja, ale to już nie to samo... Można odetchnąć, a nawet upić się z radości!! :D Mówiłam, że będzie dobrze :D


niedziela, 8 kwietnia 2012

In my heart your still alive...

Tak się dziwnie złożyło. Gadałam dziś na fejsie z Dżidżim. W pewnym momencie spytał, czy może miałabym ochotę, żebyśmy odwiedzili Czarka, zapalili Mu świeczkę. Przeprosił, że pyta tak wprost :) A to było takie miłe. Takie zwyczajne i naturalne. Cieszę się, że o to spytał, choć pewnie nie było mu łatwo. Umówiliśmy się na zdzwonienie po świętach. Mam nadzieję, że spotkanie się nie rozmyje. Potrzebuję tego. Kontaktu z ludźmi. Żartów o Czarku. Wspominania dawnych chwil. I nawet takiego wypadu do Wilanowa. Ja tam nie bywam często. Właściwie tylko wtedy, gdy mnie coś tam ciągnie. Więc naprawdę cieszę się, że Marcin rzucił taką propozycję.

Później oglądałam - ot tak, żeby łatwiej było zasnąć - Nie kłam kochanie. No i dupa. Wcale nie mogę zasnąć. Film przypomniał mi piosenkę
Blue Cafe - My road
No i popłynęłam... Chlip, chlip...



Now I feel I'm on my road
Now I feel I can change the world
You're never die
And you're all my life
I say you're never die
In my heart you're still alive

Now I know I'm not alone
Now I know I can touch my soul
I dream of place where I could stay
I say I dream of place
Where I'll meet you once again

One day we'll die
Your love will stay
As long as mine
You were all my life
It was fine to love you
You'll be on my mind
Forever

Many times I looked in the sky
Many times I looked in your eyes
Cry baby cry
Cause time's passing by
I promise now
I will never let you down

One day we'll die
Your love will stay
As long as mine
You were all my life
It was fine to love you
You'll be on my mind
It was fine to love you
Searchin' another real me
Say you need me one last time

One day we'll die
Your love will stay
As long as mine
You were all my life
It was fine to love you
You'll be on my mind
Forever

Now I feel I am on my road
Now I feel I can change the world
You're never die
And you're all my life
I say you're never die
In my heart your still alive...

sobota, 7 kwietnia 2012

Wielkanoc

Niby mało mamy do roboty, a i tak ledwo nadążamy ;)
Śledzie wyszły Uli perfekcyjnie, sałatka też, galaretka z kurczaka zastyga w lodówce. Jeszcze święconka, sernik i kompot i będzie z górki :)


Misiek, Ty jak zwykle jesteś przy mnie, więc i przy stole Cię nie zabraknie. Wybierzemy się jutro na spacer na Browarną. Pamiętasz naszą ławeczkę? Szkoda, że nie stawiają już w lecie knajpki z grillem i TV, chodziliśmy tam dopingować Kubicę :D Fajne wspomnienia. Dobrze, że je mam.


Kochani!
Życzę nam wszystkim spokoju, chwili oddechu od codziennego zabiegania. Spędźmy miło czas wśród bliskich, cieszmy się ich obecnością, żartujmy, bawmy się, po prostu bądźmy szczęśliwi.

środa, 4 kwietnia 2012

Wieczorny browar

Jak ja mogłam zapomnieć o śledziach? Jeszcze będą oczywiście śledzie w korzeniach, które przygotuje Ula ;) Mniaaam :)

A wracając do tematu postu... Tdd jak zwykle nie zawiódł :) Dostałam paczuszkę świąteczną, to już tradycja :) Poszliśmy do pubu na piwko. Trafiliśmy akurat na takie bardziej rodzinne jajeczko, zostaliśmy poczęstowani a jakże :) Jeszcze zapraszali na prawdziwą zagrychę ale już podziękowaliśmy, bo czasu nam zbrakło. Ale fajnie było trochę posiedzieć, pogadać o znajomych, ale i o problemach też.... Każdemu z nas coś doskwiera...

Zmykam spać, od rana walczę z lekarzami, więc muszę mieć siły ;)

W domciu

Niby jest już wszystko ok, bo rodzice wrócili do domu. Piszę niby, bo ja nadal jestem kompletnie zakręcona. Cały czas mam masę spraw do załatwienia. A jeszcze sypialnia nadal czeka, żebym się nią zajęła.
Mamę przywiozłyśmy z Ulą w poniedziałek. Tatę za to we wtorek. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałam, że zapisana byłam do dentystki na poniedziałek. Właśnie to do mnie dotarło ;) Nic to. Najważniejsze, że porozmawiałyśmy z panią doktor, wiemy jak mama ma na siebie uważać, jakie badania robić, no i że koniecznie musi być pod kontrolą kardiologa. Muszę dowiedzieć się o takowego, ale w naszej przychodni to wolę nawet nie pytać. Musimy jak najszybciej stamtąd zwiewać, jeśli nam życie miłe. W każdym razie jutro od rana mam ambitny plan zapisać rodziców do lekarza pierwszego kontaktu, ale tak że sama do niego pójdę po skierowania. Na wypisach ze szpitali sporo się zaleceń uzbierało, więc muszę to jak najszybciej załatwić, bo potem na różne wizyty i tak się czeka po kilka miesięcy.

Święta się zbliżają a ja wcale tego nie czuję. Nie ma zupełnie nastroju do świętowania. Jedyne co zrobiłyśmy z Ulą jak zwykle przed świętami, to umyłyśmy okna i posprzątałyśmy mieszkanie. Żadnych wypieków nie planujemy. Tata na diecie, a i reszcie się to przyda ;) Sałatka jarzynowa, galaretka z kurczaka i sernik. Tak zapowiada się nasza uczta wielkanocna :)

Czarek ładnie się spisał. Nikt mi nie wmówi, że On nie załatwił mamie operacji a tacie szpitala. Wiem, że wydaje się to śmieszne, ale ja i tak w to wierzę. No bo czemu by nie? Skoro łatwiej mi z takim przekonaniem żyć, to niech tak będzie :) Dzięki Misiek! :*

poniedziałek, 26 marca 2012

Szpital - cd.

Wiemy tyle, że tata ma krwawienie z przewodu pokarmowego. Zapewne wrzód na żołądku lub dwunastnicy. Jutro chcą zrobić gastroskopię, wtedy się okaże co i jak.
No i zrobili tacie transfuzję krwi i osocza. Bałam się tego trochę, bo pamiętam, że Czarek niezbyt dobrze się czuł po takim zabiegu. Ale na szczęście tata przeszedł te niedogodności bezproblemowo.
Fajne nazwisko ma lekarz opiekujący się tatą... ZMORA ;) Oby mimo wszystko pomyślne...
Trochę się stawiał przy rozmowie, ale nie dałam się sprowokować  i "wykazałam się cierpliwością", jak to określiła Radiojoyka :) Ostatecznie powiedział, żebym była z nim w kontakcie. I że ma nadzieję, że nic więcej badanie nie wykaże.

A w szkole... Wczoraj oddałam pracę kontrolną z Techniki biurowej i Angielskiego. Dzisiaj z marketingu. Z tej ostatniej nie jestem zadowolona. Chciałam wczoraj jeszcze nad nią posiedzieć, ale nie wyszło. Trudno, będzie co będzie. A w najbliższą sobotą egzamin z Angielskiego ;) W sumie dobrze, że dużo wcześniej niż z innych przedmiotów.
Tak, czy inaczej zarówno ja, jak i Ula mamy w najbliższy weekend zajęcia. Nie wiem jak to będzie, jeśli mamę zwolnią wtedy do domu. Nie powinna być przecież sama. Coś trzeba wymyślić.

Idę spać. Ostatnia noc, nie dość że krótsza, to i tak nieprzespana. Muszę nadrobić braki snu.
Trzymajcie się ludziki, ja i Ula dajemy radę, więc musi być dobrze.

sobota, 24 marca 2012

Szpitalnie - powtórka, ale na czyje życzenie??

Wczoraj mówiłam Uli, że nie piszę na blogu, bo właściwie nic się nie dzieje... Mama jeszcze na rehabilitacji, ale coraz silniejsza, migotanie przedsionków zaczyna się stabilizować.
Dziś zajęcia miałam krócej, więc pojechałam do Czarka. Wyjęłam z dzbanka sztuczne kwiaty i wstawiłam tulipany, żółciutkie ;) Było tak pięknie, słonecznie. Prawdziwa wiosna. No i fajnie mi się jechało.
Wracam do domu i co? Tata źle się poczuł na spacerze z Viką. Jeden z sąsiadów odprowadził go do domu.
Zmierzyłam tacie ciśnienie, 103/54... A normalnie bierze leki na nadciśnienie...
Dałam mu kanapkę, kawałek batonika, łyżeczkę cukru... Położyłam wyżej nogi. Ale w sumie źle zrobiłam, bo siedział na fotelu, a powinnam go położyć na łóżku. W każdym razie za jakiś czas przyszłam, żeby znowu zmierzyć ciśnienie. Chciał usiąść przy stole. Podprowadziłam go... i nagle odleciał. Nie reagował na to co mówię, przelewał się przez ręce... miał ochotę spaść z krzesła. Nie mogłam go puścić, ale w końcu jakoś podtrzymałam i przeszłam kilka kroków po telefon. Zadzwoniłam po pogotowie. Już jak rozmawiałam z lekarzem, to tata zaczął dochodzić do siebie. Lekarz prosił, żebym tatę położyła i podniosła mu nogi. Wzięłam taboret, położyłam na nim poduszkę i dopiero tacie na nim nogi oparłam. No i czekaliśmy. Jakoś się specjalnie nie spieszyli. Lekarz powiedział że to niskie ciśnienie zmęczyło za bardzo serce. Podłączyli go do kroplówki, wezwali drugi zespół, żeby pomógł tatę znieść. Jeszcze jak było pogotowie przyjechała Ula, wyszła z Viką na spacer, no i potem zawiozła nas do szpitala. Długo tam czekałyśmy... w domu byłam po 22-giej a karetkę wzywałam o 19-tej. Dyżurny powiedział nam, że z sercem wszystko w porządku. Ale wzięli tatę na chirurgię, bo ma krwawienie z przewodu pokarmowego. Biedny taki... z rurkami w nosie... A później lekarz na oddziale powiedział, że morfologia nie jest dobra i będą chcieli przetaczać tacie krew. Ale na dzisiaj to już chyba wszystko. Reszty dowiemy się może rano. Pojedziemy z Ulą do szpitala na 8, ja potem do szkoły na 9-tą.
Czuję się okropnie, tak samo było z mamą. W sensie - pogotowie i szpital a ja mam szkołę. Wtedy to nawet miałam egzamin. Teraz też tata mówi, żeby jechała na zajęcia. Sama wiem, że nie mogę sobie pozwolić na zawalenie... Ale uczucie, że źle postępuję nie daje mi spokoju.
Dzisiaj znowu mi się wydaje, jakby Czarek dawał jakiś znak. Czemu akurat dziś do Niego pojechałam? Planowałam to już od kilku dni. Może właśnie tak miało być, może musiałam przyjechać do domu później, by w końcu wezwać karetkę. Świruję, bzdurzę, może... a może nie.
Idę spać. Teraz tylko to mogę zrobić.
Rano Ula przyjedzie. Dobrze, że mamy siebie. Jeszcze nas czeka rozmowa z mamą, która o niczym nie wie...

czwartek, 8 marca 2012

Po dłuuugiej przerwie ;)

Dwa tygodnie zleciały, a ja nadal jestem pociągająca ;)

Dużo się w tym czasie działo. Mama dochodzi do zdrowia, z każdym dniem jest silniejsza i lepiej się czuje.
Był taki moment, że chcieli ją wypisać ze szpitala. Pojawił się taki lekarz - oszołom, który miał za zadanie pozwalniać jak najwięcej miejsc na oddziale. No i taki patrzy - pacjentka jest w szpitalu 11 dni, to stanowczo za długo. Wynocha do domu. I nie ważne, że u niego na oddziale tylko 6 dni, a resztę na sali pooperacyjnej. Bo tak ciężko się zastanowić czemu tak długo była na tej sali? Czym to było spowodowane? No i nie mogę przecież wymagać, by domyślił się, że skoro tak długo leżała po operacji to i na oddziale nie chodziła jeszcze, bo jest zbyt słaba. W dniu, gdy chciał mamę wypchnąć do domu - mama wyszła na swój pierwszy "spacer" po korytarzu. Szła przy chodziku, w asyście rehabilitantki. Ledwo wróciła do pokoju, taki to był dla niej wysiłek. Oszołom mnie wkurzył, więc starłam się z nim w dyskusji, z której wyszłam obronną ręką. Sąsiadki mamy pogratulowały mi, że dobrze mu nagadałam. A mnie przede wszystkim zależało, by mama dostała się na rehabilitację. O tym miał zadecydować lekarz prowadzący. Czekałyśmy więc z Ulą na niego cierpliwie długie godziny, bo tego dnia miał akurat dwie operacje. Kiedy w końcu się pokazał, okazało się że niestety nie ma dla mamy miejsca na rehabilitacji w Aninie, ale dostanie skierowanie do Konstancina. Po dwóch dniach miała wrócić do domu i czekać na wezwanie na turnus. Ale to nie koniec. Następny dzień przyniósł kolejne nowiny. Na oddziale pojawił się sam kierownik Kliniki Kardiochirurgii - prof. Różański. Faceta nie widziałam na oczy, nie znam kompletnie a zawdzięczam bardzo wiele. Otóż ze znanych chyba tylko sobie powodów domagał się, by przyjęto mamę od razu na rehabilitację do Anina. Była podobno niezła awantura z tego powodu. I oczywiście profesor osiągnął co chciał. Miejsce w magiczny sposób się znalazło. Tak więc od czwartku mama jest w pawilonie rehabilitacyjnym. I to przez kilka dni była sama w dwuosobowym pokoju... Co do ilości miejsc, to faktycznie szału nie ma - bo ledwo 18 pacjentów może się rehabilitować ;) No i jest spore zdziwienie, że mama prosto ze szpitala się tam znalazła, a nie czekała w domu na swoją kolej. W każdym razie sumienie mam czyste, nikogo nie naciskałam a poszło jednak po naszej myśli :D

Przez pierwsze dni mama aklimatyzowała się, dużo spała, generalnie odpoczywała. Ale już od poniedziałku zaczęła ćwiczenia, sporo chodzi, jeździ też na rowerku stacjonarnym. Ma jeszcze ataki migotania przedsionków, ale to starają się ustabilizować lekami. W każdym razie operacja poszła rewelacyjnie i pod tym względem jest wszystko w porządku. Powinna tylko pić dużo napojów i starać się coraz więcej jeść. Ale widać, że apetyt wraca i humor dopisuje. A to najważniejsze. Bo jeśli mama sama ma ochotę dojść do dobrej formy, to z pewnością łatwiej i szybciej ją osiągnie.

Jeździłyśmy z Ulą do mamy razem albo na zmianę codziennie. Teraz już pozwalamy sobie na co drugi dzień. Bo widać, że mama rozkwita, że jest coraz silniejsza i sprawniejsza. Możemy sobie więc pozwolić na odrobinę luzu ;) W ten weekend ja mam zajęcia, więc Ula zabierze tatę w niedzielę do mamy. I tak się to wszystko toczy.

Mam chwile lepsze i gorsze. Gdy umysł był pochłonięty mamą i jej operacją, było łatwiej, bo nie myślałam o innych przykrych sprawach. Teraz jednak wszystko powraca. Nie jest mi lekko. Podobnie ma Ula. Tata z resztą też. Cały czas mam nadzieję, że ułoży się nam jakoś. Że Ula dostanie dobrą pracę, że tata będzie pewien umów na ekspertyzy. I wierzę, ze w końcu tak się stanie. No bo jak inaczej normalnie żyć?

czwartek, 23 lutego 2012

Łóżkowo ;)

Grypa mnie atakuje, mam nadzieję ze wyleczę się do soboty, bo zajęcia mam.

Mama czuje się coraz lepiej, choć nadal słabiutka i jeszcze nie wstaje.
Ćwiczy siadanie z nogami na podłodze :)
Nie ma apetytu na jedzenie szpitalne, więc jej przynosimy jogurciki i zupki przecierane dla niemowlaków.
Wcina aż miło :)

Teraz przez 3 dni Ula będzie dyżurować  przy mamie. Współczuję, bo cały taki dzień niesamowicie męczy.
No i obiecuję że od poniedziałku przejmę pałeczkę ;)

Dziś urodziny mamy. Ładny jubileusz 80-te :D
Nawet miała na tyle sił, by z kilkoma osobami porozmawiać przez telefon.
Jeszcze raz w jej imieniu dziękuję za życzenia i pozdrawiam wszystkich!!

Zakopuję się w łóżku. Relację będę zdawała, gdy nabiorę sił.

Buziaki!!

sobota, 18 lutego 2012

Pierwsze odwiedziny

Widziałam dziś mamę :D
Dzwoniłam w południe i lekarz dyżurny wyraził zgodę, żebym późnym popołudniem przyjechała. Ale tylko jedna osoba mogła wejść, więc pojechałam sama. Jutro za to Ula po swoich zajęciach odwiedzi mamę.

Mamuś jest słabiutka, ale wyglądała dobrze mimo tych wszystkich poprzyczepianych rurek i pikających monitorów. Oczy jej się zaiskrzyły jak mnie zobaczyła. Mówi cichutko, ale jest zupełnie przytomna. No i ściskała mocno moją dłoń, więc jest dobrze :D Mówiła, że dużo śpi i że jest bardzo osłabiona. Ale nic dziwnego, po takiej operacji ma prawo. Leży na łóżku w takiej pozycji właściwie pół siedzącej. Widocznie serce musi być bardziej w pionie. Dużo osób jest na sali, zarówno kobiety jak i mężczyźni. Rozmawiałam z lekarzem dyżurnym - powiedziała, że jest wszystko w porządku. Wczoraj był mały niepokój, więc musieli zwiększyć dawkę jakiegoś leku, ale już się wszystko wyrównało i jest ok. A co do przeniesienia, to wszystko zależy od kardiochirurgii, kiedy tam będą mieli dla mamy miejsce. W każdym razie jutro też muszę zadzwonić, żeby spytać czy można przyjść. Każdego dnia musi być wydana odrębna zgoda na wizytę.

Tata odetchnął, Ula też. No i ja tak samo. Co innego słyszeć przez telefon od lekarza, że mama jest stabilna krążeniowo a co innego zobaczyć ją na własne oczy, zobaczyć jej uśmiech i usłyszeć, że tęskni za nami.

Od wszystkich przekazałam mamie pozdrowienia i uściski. Oczywiście mama też wszystkich pozdrawia.
Mam nadzieję, że już niedługo będzie normalnie funkcjonować, poruszać się, rozmawiać.
Będzie dobrze. Jak zwykle tego się trzymam :D

piątek, 17 lutego 2012

Pooperacyjnie

Jak to mówi Radiojoyka Czarek się spisał na medal :D
Mama sama się wybudziła, co jest dużym plusem. Jest przytomna, sama oddycha, więc respirator poszedł precz. I dużo śpi, co też jest bardzo dobre dla zdrowotności :D
A my dziś wypiliśmy konto tej zdrowotności żurawinówkę, aby mama szybko dochodziła do zdrowia.
Strasznie się cieszę, że dobrze wszystko poszło.
A wczoraj też nie było najgorzej. Wymarzłam co prawda w kościele, zwłaszcza przez podeszwy mocno mroziło, ale dało się przeżyć. Rodziny było sporo i dobrze że przed mszą poszliśmy na cmentarz, bo później już by nam się nie chciało ;)
Dzięki Czarku :D Zrobiłeś dużą rzecz. Nieźle to wszystko zorganizowałeś, by operacja wypadła akurat w TYM dniu. Widać, tak Ci było łatwiej chronić mamę.
Janekh i malami - i dla Was specjalne podziękowania - wiecie za co :D Światełko ogrzało mi serce i dało dużo siły.

A Radiojoyka zrobiła prezent Uli :D Wyhaftowała kolejny, jakże piękny obraz. Teraz trzeba tylko dobrać tło i dać do oprawy. Dziewczyno, marnujesz się!! Powinnaś kasę na tym robić!! Jesteś super, wielkie dzięki :D


czwartek, 16 lutego 2012

Operacja

Mama dzwoniła przed 7 rano, że już jest gotowa i czeka aż ją zabiorą.
Operacja miała trwać od 9 do 12 - lub dłużej jeśli chirurg miałby coś robić z zastawkami.
Przed chwilą dzwoniłam. Operacja skończyła się planowo, mama jest już na sali pooperacyjnej i śpi.
Wieczorem mam dzwonić, to może lekarz będzie mógł coś więcej powiedzieć.

Ufff........... Chyba się zaraz rozryczę :D

wtorek, 14 lutego 2012

16 lutego

No to już widzę, że w tej dacie jest coś szczególnego.
Wyznaczyli mamie operację, właśnie na TEN dzień. Jeszcze nie wiadomo o której godzinie.
Cezary, wiem że się powtarzam... ale miej na mamę oko, proszę Cię!!
A do Was wszystkich też mam prośbę, bądźcie przy nas myślami, dodajcie sił, by przetrwać TEN dzień i kolejne. Wierzę, że będzie dobrze, ale wsparcie jest bardzo potrzebne.

Nocnie

Coraz bliżej 16 lutego... Nie chce mi się wierzyć, że to już rok mija. Wydaje się, jakby chwila minęła. Pamiętam każdy szczegół, rozmowy, uśmiechy. I nagle jakby ktoś ciachnął nożem. Wszystko się posypało
Noc sprzed roku, właśnie ta walentynkowa, znowu powróciła. Jeszcze było dobrze, jeszcze śmieliśmy się. Zostały tylko wspomnienia.
Odkąd mama jest w szpitalu, tata jakoś tak skaputniał, nie chce zostawać sam, denerwuje się operacją. A ja co? Mnie też jest źle. Też to wszystko przeżywam, też się niepokoję, też mam swoje zmartwienia. Ula podobnie. Ale obie się wspieramy, nie dajemy się smutkom.
Ja tylko teraz sobie trochę popłaczę. Jutro będzie lepiej. Znaczy już dziś. Ranek zacznie się dobrze. Tak będzie.

sobota, 11 lutego 2012

Indeks oddany

No to już po wszystkim ;) Znaczy, jeśli chodzi o szkołę.
Egzamin ze statystyki jakoś poszedł. Dostałam piątkę :D
Z techniki biurowej za to celujący... :D

Jeszcze jutro pojadę na 15-tą do szkoły, ale to już tylko tak dla picu, żeby nikt się nie przyczepił że na ostatnich zajęciach nas nie ma. I za dwa tygodnie zaczynam drugi semestr.
W południe podjadę do mamy. W weekend wypoczywa, to jej trochę potowarzyszę ;)

Miałam dzisiaj przyjemność poznać - co prawda tylko telefonicznie, ale zawsze - mamę Radiojoyki. Przemiła, serdeczna, ciepła kobieta. Ania opowiada mi o niej w samych superlatywach i czuję, że ma rację. Jak już kiedyś wybiorę się do Kalisza, to z chęcią dam się Ani zaciągnąć do mamy na kawkę :D

A teraz przede mną jeszcze jeden, jakże ważny telefon. Dzisiaj są urodziny Wojciecha :D Mam nadzieję, że nie będzie miał mi za złe, że dopiero teraz się odzywam... Ale rano to był stres egzaminacyjny, a teraz to już luzik :) 100 lat Kuzynie!! A najlepiej tyle, ile sobie wymarzysz :D I zdrowia, zdrowia, zdrowia i jeszcze raz pieniędzy - jak to mówi Pluszowy :)

piątek, 10 lutego 2012

Ostatnie wieści

Odwiozłam wczoraj z Ulą mamę do szpitala. Przesiedziałyśmy tam wieeele godzin, bo jakoś długo nikt się mamą nie zajmował. A jak już ją wzięli w obroty, to co chwilę ktoś chciał brać ją na badania. Dzisiaj powiedziano nam, że kardiochirurg zakwalifikował mamę na operację i że te wszystkie dodatkowe badania wyszły dobrze. W sensie, że nic złego nie dzieje się z naczyniami wieńcowymi i nie ma przeciwwskazań do zabiegu.
No i mama czeka w Aninie na operację. Wiadomo tylko, że ma być w przyszłym tygodniu, ale jeszcze nie wiadomo konkretnie kiedy.

Ciężki ten przyszły tydzień będzie... I rocznica Czarka i operacja. Dobrze chociaż, że w ten weekend kończy mi się sesja i już będę miała głowę wolną od nauki. Jutro mam egzamin ze statystyki a pojutrze zaliczenie z techniki biurowej. I finito.

Aha, jeszcze jedno. Zostałam zaproszona na warsztaty kulinarne Knorr :)

Wspólne gotowanie z szefem kuchni Knorr Piotrem Murawskim. Wszystko ładnie, pięknie. Zdążyłam się już nawet ucieszyć. Póki nie spojrzałam na datę... Zgadnijcie kiedy mają się odbyć te warsztaty? Taaak... dokładnie 16 lutego :) Ciekawe czy jeszcze kiedyś będę miała taką szansę ;)

No to wracam do nauki. Statystyka... brrr...

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Klarcia...

Tak mnie dziś wzięło sentymentalnie...
Większość z nas pewnie straciła kiedyś ukochanego zwierzaka.

W ostatni wtorek odeszła Klara - ukochana kotka Danki, Wojciecha i Krzyśka.
Pluszowa przyjaciółka towarzyszyła im przez całe 17 lat. Pamiętam jak moja Kora bała się przejść w nocy z łazienki do pokoju, bo w przedpokoju leżała Klarcia i błyskała oczami w ciemności ;) Fajne zwierzątko, widać było że jest zadowolona i pogodna. Jak mówi Ula - Klara miała wielkie szczęście, że trafiła do naszych Kuzynów - do dobrych i cudownych ludzi :D
Trzymajcie się Kochani i pamiętajcie, że nasze zwierzaki zawsze są przy nas, nawet jeśli zostały nam po nich tylko wspomnienia i zdjęcia.



On wróci - Franciszek Jan Klimek

(O kocie, który odszedł na zawsze)

Zapłacz
kiedy odejdzie,
jeśli Cię serce zaboli,
że to o wiele za wcześnie
choć może i z Bożej woli.

Zapłacz
bo dla płaczących
Niebo bywa łaskawsze
lecz niech uwierzą wierzący,
że on nie odszedł na zawsze.

Zapłacz
kiedy odejdzie,
uroń łzę jedną i drugą,
i – przestań
nim słońce wzejdzie,
bo on nie odszedł na długo.

Potem
rozglądnij się wkoło
ale nie w górę;
patrz nisko
i – może wystarczy zawołać,
on może być już tu blisko...

A jeśli ktoś mi zarzuci,
że świat widzę w krzywym lusterku,
to ja powtórzę:
on w r ó c i...
Choć może w innym futerku.

piątek, 27 stycznia 2012

Więcej niż zniesmaczona

Zwykle bywam zniesmaczona, gdy czytam u innych o kradzieżach zdjęć. Tym razem mnie to dosięgło... Opis jest tutaj. Rozeźliłam się na pannicę.
Zaraz coś z Ulą wychylę na tę okoliczność... ;)

Oczekiwanie

Teraz już tylko czekamy...
9 lutego mama jedzie do szpitala. Zrobią jej tomografię i inne badania, jeśli kardiochirurg będzie jeszcze czegoś potrzebował. Wiem, że chcą sprawdzić naczynia wieńcowe, żeby w czasie operacji coś nowego nie wyskoczyło.

W każdym razie najprawdopodobniej już mama zostanie tam do samej operacji.

Luty jest teraz szczególnym miesiącem. Rocznica Czarka i msza, na którą mają zjechać Kuzyni. Potem urodziny mamy. W tym wszystkim przewija się sesja, każdy weekend mam zajęty szkołą. No a na koniec doszła operacja mamy. Najkrótszy miesiąc a taki przeładowany... Dobrze, że w tym roku ma dodatkowy dzień ;)

No i poryczałam się. Teraz każda myśl o Czarku wywołuje łzy. Na co dzień jakoś się trzymam, wspominam Go, mówię do Niego i nie czuję się z tym tak bardzo źle, jak w tej chwili. Zbyt dużo nagromadziło się teraz odczuć, pragnień. Całe szczęście, że mam czym zająć głowę. Kolejne sprawy do rozwiązania zmuszają do wzięcia się w garść. Powinnam też pogadać z mamą co trzeba przygotować przed jej pobytem w szpitalu. Będzie przecież przez jakiś czas unieruchomiona. Muszę zaplanować sobie wszystko, żeby później było łatwiej ogarnąć się. Weekend zapowiada się pracowicie ;)

No i niedługo do teścia trzeba będzie zadzwonić. Imieniny się zbliżają. Jakoś ostatnio już się nic nie wyprawia. W sumie, to nic dziwnego, ale smutne to...

sobota, 21 stycznia 2012

Nowy dzień... nadszedł

Niech deszcz pada i zmyje moje łzy
niech napełni moją duszę i utopi me obawy
niech zniszczy mur dla nowego, nowego słońca
Nowy dzień...nadszedł
"New Day Has Come" - tą piękną piosenką Celine Dion przywitała mnie z rana damakarro :D Dziękuję Ci serdecznie za życzenia. Niech się spełnią choć częściowo, a już będę bezgranicznie szczęśliwa :)

A Uluś tak do mnie dziś zagadała...
wszystkiego najlepszego Siostro Agnieszko
Poczułam się jak pielęgniarka, lub co gorzej zakonnica :D :D :D
Wielkie dzięki Siostra za piękne życzenia!! :*

Z nowinek... imprezkę imieninową przenieśliśmy na inny termin, bo jednak teraz powypadały nam różności (m.in. mnie wyjazd, Donowi operacja kota). Ale spotkać się trzeba, bo już szmat czasu się nie widzieliśmy ;)

Już wiem, że z egzaminu z angielskiego mam 5! :D Trudno mi uwierzyć, ale udało się ;)

No, ale i tak teraz wszystkie nasze myśli kierują się ku wtorkowi, kiedy mamy wyjazd z mamą do Anina. Na razie to jeden dzień hospitalizacji w celu wykonania dodatkowych badań, ale nerwy i tak są napięte... Wierzę, że wszystko pójdzie pomyślnie. Po prostu musi tak pójść.

sobota, 14 stycznia 2012

Sesja rozpoczęta

No to mam już pierwsze wpisy do indeksu...
Piątka z minusem z ekonomii i... szóstka z rachunkowości :D
Muszę przyznać, ze pierwszy raz dostałam "celujący"... Fajne uczucie ;)
Jutro ciąg dalszy zmagań. Ale już jest dobrze, kolejny krok do przodu.

A za tydzień niezły weekend się zapowiada :D Potrójna impreza imieninowa!!
Coś dobrego do szamania muszę wykombinować. Ale to się da zrobić ;)
Choć już nie będę miała tak dobrej pomocnicy przy boku... Karen, nie wpadłabyś znowu? ;)

czwartek, 12 stycznia 2012

Opiekuj się nami, proszę...

Czasami się zastanawiam jak ludzie odbierają takie puste gadanie do grobu - Trzymaj się Misiek, Cześć Szwagier... Czy trzeba pożegnać kogoś naprawdę bliskiego, żeby takie teksty nie wydawały się głupie, żeby je rozumieć? Nie potrafię sobie przypomnieć wcześniejszych własnych odczuć w tym temacie. Ale wiem z pewnością, że z nikim w taki sposób nie rozmawiałam. A po śmierci Czarka to się zmieniło. Np. gdy poszłam na grób mojego kuzyna, mówiłam w myślach do Marka. To było dla mnie zupełnie naturalne, nawet się nad tym nie zastanawiałam. Słowa same popłynęły.

Znalazłam taką myśl amerykańskiego pisarza Johna Irvinga
”Jeśli ktoś, kogo kochasz umiera i to niespodziewanie, nie odczuwasz straty natychmiast. Tracisz tego kogoś kawałek po kawałku przez długi czas - w miarę jak przestaje do niego przychodzić poczta, jak wietrzeje zapach jego perfum na poduszce oraz ubrań w szufladzie i szafie. Stopniowo gromadzisz fragmenty, które odeszły, właśnie wtedy nadchodzi ten dzień - ten dzień, gdy brakuje ci szczególnie jednej konkretnej cząstki i przytłacza cię uczucie, że ta osoba odeszła na zawsze, a potem nadchodzi inny dzień i odczuwasz szczególny brak czegoś innego”
Czuję, że poza pierwszym zdaniem, reszta treści jest mi bardzo bliska. Bo stratę odczułam bardzo szybko, właśnie od razu, natychmiast. Ale kolejne dni przynosiły mniejsze lub większe smutki, wrażenie pustki. Pewne zdarzenia, miejsca przypominały o Czarku, kojarzyły się z Nim. I chyba im dalej od tego strasznego dnia, tym większe spustoszenie robią w moim życiu. Bo gdy już jakiś moment, jakaś chwila wydają się być poukładane, rana trochę zasklepiona - wystarczy jedna myśl, jedno wspomnienie, by wszystko rozwalić. A tęsknota tak bardzo przytłacza. I co z tego, że w ciągu dnia jakoś się trzymam, żartuję, śmieję się... gdy wieczorem smutek powraca ze zdwojoną siłą.

Nie wiem Czarku, czy masz jakieś chody tam, gdzie jesteś... ale jeśli możesz, to pogadaj z kim trzeba, wstaw się za nami ;) Wierzę, że każdy ranek daje szansę na to, by wieczorem móc powiedzieć: Taak, to był na prawdę szczęśliwy dzień.
Bardzo chciałabym móc tak wkrótce powiedzieć :D

środa, 11 stycznia 2012

Nocnie :)

Dobra, ja właściwie śpię... Ale tak na chwilkę do kompa podeszłam :)
Wczorajszy wieczór okazał się niesamowity... Wierzę, że cuda się zdarzają!! Co prawda tym razem nie w mojej rodzinie, a wśród znajomych, ale od czegoś trzeba zacząć :D
Jeszcze jestem oszołomiona... Nie każda diagnoza jest wyrokiem. Lekarz jest tylko człowiekiem i może się mylić. Chciałam czegoś dobrego? I mam. Jest super :D

A teraz coś dla Radiojoyki... Ostatnio nastraja się kawałkiem Gotye...



Aniu, tym razem wstawiam cover... ale jaki zajefajny :D

wtorek, 10 stycznia 2012

Wieści takie sobie

No bo nie może być tak, żeby było dobrze. Nie mówię, że ma być super, wspaniale... ale żeby po prostu było w miarę OK.
Kilka dni temu dowiedzieliśmy się, że były kradzieże na działce. Na szczęście do naszego domku nie włamali się.
Wtedy nie.
Dzisiaj tata dostał telefon, że i u nas złodzieje grasowali. Nie wiem w jaki sposób, ale otworzyli okno, weszli do środka, przekopali trochę szafki, wypili resztki alkoholu, nasikali do kibla... i zmyli się. Dobrze, że tylko tyle. U sąsiadów rozwalili muszlę klozetową...
Jutro jadę z Ulą na działkę. Zobaczymy, jak to wszystko wygląda.
Rok temu była taka sama akcja. Zaraz po śmierci Czarka, jeszcze przed pogrzebem. I też widać było, że szukali alkoholu. Mówiliśmy wtedy, że trzeba coś zostawiać, bo lepiej żeby się napili niż poniszczyli złośliwie.
Tak czy inaczej, nieprzyjemna sprawa. Sama świadomość, że ktoś obcy tam łaził, dotykał, wyrzucał z szafek...

No, ale wieści o działce przyszły w południe. Ranek jednak nie był lepszy.
Umówiłam się z Ulą, że przyjedzie po mnie i pozałatwiamy różne sprawy na mieście.
Pojechałyśmy najpierw do mojej szkoły po zaświadczenie do ZUSu. Ula zaparkowała dosyć daleko, więc powiedziałam jej, że za karę sama opłaci parking. No to ja poszłam do szkoły, Ula do parkomatu, który na szczęście (jak się później okazało) był bardzo blisko.
Wróciłam do samochodu, wsiadam i widzę, że Ula coś nie halo... Jakimś takim płaczliwym ale jednocześnie wesołym głosem mówi mi, że jednak spełni się moje marzenie. Myślę sobie, ok... zadzwonili do niej, że dostała pracę, więc może telewizor mi kupi :D A ta mi mówi, że jak odchodziła od parkomatu, to nie zauważyła stopnia, spadła z niego i coś sobie z kostką zrobiła... Pewnie kontuzja jej się odnowiła, ledwo do samochodu dokuśtykała. I że będę jej samochodem jeździć... O ja biedna, naiwna :D Myślałam, że coś dobrego nas spotkało... No i żeby zaraz to miało być moje marzenie? ;) Ale fakt, z samochodem sobie poradziłam. W kilka miejsc pojechałam, parkowałam jak trzeba, do domu też dojechałam. Kilka razy zgasł mi... ale muszę przyznać, że jednak lepiej oplem mi się jeździ, lepiej go czuję. Jutro to jeszcze sprawdzę w drodze na działkę :D

Z Pluszem ostatnio gadałam, z Radiojoyką i z karen. Aneta też wczoraj dzwoniła. Sami mają swoje problemy, kłopoty, ale i o mnie myślą. To fajne, krzepiące. Takie poczucie, że inni pamiętają, że pytają - bardzo pomaga. Za jakiś czas może z Dawidem i agness się zobaczę, może i Tdd da się wyciągnąć wieczorem. Trzeba trochę się wygadać, ponarzekać, napić czegoś kapkę ;) Bo ogólnie wesoło nie jest, przygnębiająco raczej. Trzeba to zmienić. Niech się wydarzy coś dobrego. W końcu.

wtorek, 3 stycznia 2012

Wizyta w Aninie

Byliśmy dziś w Aninie. Chcą mamie jeszcze jakieś badania porobić - koronografię lub tomografię naczyń wieńcowych, która jest mniej inwazyjna. No i profesor powiedział, że operacja wiąże się z ryzykiem, ale po jej zrobieniu jest pewność, że tętniak nie pęknie. Zaś jeśli nie będzie operacji i tętniak pęknie, to nie będzie co zbierać. No to sprawa jest jasna. Nie ma innego wyjścia.
Teraz czekamy na telefon z Kliniki kiedy te badania.
Znowu się wszystko przeciąga... Okropne czekanie.

Nie mogłam znaleźć kluczy do mieszkania. Wywaliłam wszystko z torebki i nic. Pomodliłam się do św. Antoniego, trochę Czarka pomolestowałam ;) I zadziałało jak zawsze :D Z tym, że tata je znalazł... Wymacał w podszewce torebki :D :D Co za ulga...

No i jeżdżę, jeżdżę :D Cieszę się jak głupia :D