niedziela, 2 września 2012

Mazury

W zeszłym roku obiecałam sobie wyjazd na Mazury, który byłby pożegnaniem z Czarkiem.

Ukochał sobie tę niepowtarzalną krainę pełną zieleni, przecudnych jezior, no i oczywiście bunkrów :) Bywaliśmy w Pozezdrzu (kwatera Himlera), w Gierłoży (Wilczy Szaniec), w Giżycku (twierdza Boyen), w dużym kompleksie bunkrów w Mamerkach i w wielu, wielu innych miejscach.
Tym razem chciałam pojechać na Mazury i ot tak spontanicznie zatrzymać się w jakimś urokliwym miejscu, których nad jeziorami przecież nie brak. Wojciech z Krzyśkiem przyjechali w piątek do Uli a w sobotę skoro świt (w sensie że koło 6 rano ;) ) całą czwórką wyruszyliśmy w drogę. Oczywiście ja prowadziłam :D Ula robiła za nawigację, bo gps zbyt często zawodził... Droga w dobrym towarzystwie minęła niesamowicie szybko. Wszechobecne lasy, serpentyny dróg i charakterystyczne budynki z czerwonej cegły były dla mnie znakiem, że dotarliśmy na Mazury. Wojciech przeglądając w samochodzie mapę stwierdził, że czuje, że odpowiednie miejsce będzie trochę przed Giżyckiem, w okolicy miejscowości Ruda. Zaryzykowaliśmy i było warto :) Z szosy skręciłam w lewo, po jakimś czasie przejechaliśmy mostek w przewężeniu między dwoma jeziorami i znów skręciłam w lewo. Jechaliśmy wzdłuż jeziora Wojnowo aż wjechaliśmy do miejscowości Kleszczewo. Po chwili naszym oczom ukazała się polana z pomostem, wprost wymarzone miejsce na postój i odpoczynek.




Pogoda była idealna, choć słońce czasem się chowało i wzmagał się wiatr. Jednak nie przeszkadzało to relaksowaniu się przy piwku, wspominaniu Czarka i ogólnym odprężaniu się na łonie natury. Cisza, spokój, śpiew ptaków, błogie lenistwo... Tak piękne okoliczności przyrody sprawiały, że nie chciało się zupełnie wracać do cywilizacji. Ale było to niestety nieuniknione. Odstawiłyśmy chłopaków do pociągu w Giżycku i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Zatrzymałyśmy się jeszcze w Mrągowie, gdzie spałaszowałyśmy pysznego sandacza w sosie kurkowym :) 


Wracałyśmy do Wawy inną trasą, więc podróż nie była monotonna. A ile grzybów po drodze sprzedawali... W przewadze były kurki ale i prawdziwków sporo. Za to jak myślmy szukali ich w lesie, to ani jednego nie było :) Zgodnie z sugestią Wojciecha przejechałyśmy przez stolicę Kurpiów - Kadzidło :) Chętnie bym zajrzała do tamtejszego skansenu, ale ciągnęło nas już do domu. Niby nie czułam zmęczenia, ale prawa stopa w końcu zaczęła mi się dawać we znaki. Tak więc cieszyłam się, gdy mogłam w końcu wyciągnąć się na łóżku ;)

Siostra, chłopaki... jeszcze raz Wam dziękuję za cudowną wyprawę!! Mam ochotę robić podobne wypady - Sandomierz, Kraków... byleby poszwendać się i coś ciekawego zwiedzić :)
Wszystkim, którzy wiedzieli ile dla mnie wczorajszy wyjazd znaczy, za wsparcie i pomocne myśli wielkie dzięki!! ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny. Jeśli zostawiasz komentarz - proszę, podpisz się. Chyba że lubisz być anonimowy :D