piątek, 30 września 2011

Najbliższe dni

Wczoraj Ula przekazała mi smutną wiadomość. Małżeństwo, które było z nią na wycieczce, miało wypadek. Wracali samochodem do Niemiec, gdzie mieszkali. Mężczyzna zginął na miejscu, jego żona jest w szpitalu. W Ziemi Świętej odnawiali przysięgę małżeńską, byli ze sobą 46 lat. I to w tym wszystkim jest dla mnie najgorsze. To była dla nich forma pielgrzymki dziękczynnej, która zakończyła się tragedią. Chociaż sama odczułam, jak kruche jest życie, to nadal mnie to przeraża.

Czuję małe zniecierpliwienie, podniecenie przed szkołą. Przed studiami też tak miałam? Nie pamiętam :) Na dodatek, to rachunkowość... Na co ja się porywam? Bilanse, aktywa, środki trwałe... Jak ja to wszystko ogarnę, hihihi...

No i najważniejsze... zapisałam się na egzamin na prawko. Na razie tylko na teorię - przyszły tydzień. Muszę teraz wziąć się za powtarzanie testów, bo kompletnie nic nie pamiętam :)

czwartek, 29 września 2011

Adele

Mam dziś nastrój na Adele. Wyjątkowe brzmienie głosu, balladowy nastrój, ale często z dużą dawką ekspresji - a to wszystko w mieszance pop, soul i bluesa. Mnie akurat podoba się :)







A tutaj cover The Cure Lovesong



I jeszcze oryginał... To były czasy... ;)

środa, 28 września 2011

Chwila dla siebie

Miałam dziś prawdziwą chwilę relaksu :D
Spędziłam półtorej godziny w Salonie Spa na zabiegu Pełnia życia. Moja twarz, szyja i dekolt poddane były peelingowi, masażowi i nawilżaniu... I nie były to tortury, wręcz przeciwnie - bardzo miłe doświadczenie. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo mam suchą skórę. Wchłaniała preparaty jak gąbka. Muszę zdecydowanie częściej dawać jej pić...
Po zabiegu skóra jest jedwabiście gładka, jak pupcia niemowlaka ;) A wszystko to dzięki jednej z moich kochanych przyjaciółek, która sprezentowała mi Zaproszenie Upominkowe do salonu. Kochana dziewczyna. Wiedziała, że ja sama w życiu bym się nie zdecydowała na taki wypad. Zdecydowanie zbyt kosztowna przyjemność.

Ula wreszcie wróciła z wojaży. Myślałam, że to tylko bajki... ale jakiś arab chciał ją za 40 wielbłądów kupić, buhahahaha. Do domu dotrze w piątek, więc przenoszę się do niej na weekend z Viką. Nacykała oczywiście masę zdjęć... teraz trzeba je będzie obejrzeć, hihihi :D Ale akurat w sobotę zaczyna mi się szkoła, więc nie będę miała zbyt dużo czasu. No i jeszcze spotykam się ze znajomymi dawno i niedawno widzianymi :D Tylko Fetyszomania przejdzie mi koło nosa. Ale skoro zdecydowałam się dokształcać, to nie mogę już na pierwszym zjeździe zachowywać się jak tzw. prawdziwa studentka, no nie?

Ale żeby nie było, że wszystko jest tak cudnie. Zrobiłam sobie zdjęcia do prawa jazdy. Jeden wielki koszmar. Szkoda mówić. Dobrze, że w dokument skanują taką mikroskopijną fotkę...

No i nie wygrałam 50 mln w totka :( Wojciech też nie, a obiecał, że zabierze mnie na Karaiby... chlip, chlip...

poniedziałek, 26 września 2011

Gian i refleksje

Od kilku dni myślę o naszym koledze Gianfranco - Jarku. 20 września ubiegłego roku zginął w wypadku motocyklowym. Osierocił dwóch chłopaków. Byliśmy na jego pogrzebie w Gdańsku. Pamiętam, jak wielkim szokiem była dla nas wiadomość o tej tragedii. Do Czarka zadzwoniła Anet. Płakała tak bardzo, że trudno ją było zrozumieć. A może po prostu nie mogliśmy, nie chcieliśmy wierzyć w to, co mówiła?
Kto mógł wtedy podejrzewać, że nie minie nawet pół roku a i Czarka będziemy tak żegnać...

W takich momentach myślimy o kruchości naszego życia. O tym, żeby nie odkładać niczego na później - żadnych spotkań, żadnych słów... Bo możemy już nie mieć możliwości ich zrealizowania, wypowiedzenia. W takich chwilach o tym pamiętamy, to fakt. A później? Po tygodniu wracamy do swojego życia, do własnych problemów. Codzienność sprawia, że mówimy sobie - zadzwonię do niej później, teraz mi coś wypadło, zobaczymy się następnym razem.

Zajrzałam dziś na forum motocyklowe. Przyjaciele Jarka zbierali pieniądze, by finansowo wesprzeć jego żonę i synków. To piękny gest. I jakże potrzebny, choć bardzo trudny do przyjęcia. Sama tego doświadczyłam. Otrzymałam takie wsparcie w momencie, gdy było mi naprawdę ciężko. Dobry duszek nie chciał traktować tego jako pożyczki. Na moje Głupio mi odpowiadał Nie martw się, przejdzie Ci. Jestem Ci bardzo wdzięczna za pomoc, za pogaduchy, dobre serce i zrozumienie.
Wiele osób mnie wspierało - zwykłą rozmową, sms-em, czy nawet zapłaceniem rachunku za obiad. To ostatnie było oczywiście miłe, ale szalenie krępujące. No, ale przyjaciele chcą przecież jak najlepiej :D
Najbliżsi - siostra, rodzice, kuzyni - są przy mnie zawsze i wiem, że zrobią dla mnie wszystko co w ich mocy.

Tak sobie jednak myślę, że większość z nas sądzi, że najgorszy czas, to ten po pogrzebie. Staramy się wtedy dzwonić, pisać, ofiarowywać pomoc. Jednak przekonałam się, że w tym okresie człowiek ma na głowie tak wiele spraw, które trzeba załatwić, uregulować, że trudno znaleźć czas na prawdziwe załamanie. Dopiero po pewnym czasie nadchodzi kryzys. Wtedy bliscy zajmują się już swoimi sprawami, a my musimy zmierzyć się ze swym bólem sami. Musimy go oswoić, by dało się z nim żyć. Przynajmniej ja muszę. Ból będzie raz mniejszy, raz większy, ale będzie we mnie trwał. Tak przynajmniej czuję w tej chwili, siedem miesięcy po śmierci Czarka.

Są tylko dwa sposoby przejścia przez życie.
Jeden, jakby nic nie było cudem i drugi, jakby wszystko nim było.

A. Einstein

sobota, 24 września 2011

Sypialnia

Ciągle z niej nie korzystam.
Zawalona wszystkim co możliwe. Zmuszam się do wyrzucania ubrań, przeróżnych niepotrzebnych rzeczy, które Czarek gromadził. Dwa worki czekają na wyniesienie. Na razie tylko dwa, ale będą kolejne i kolejne i kolejne.

Ale to tak strasznie boli. Każdego przedmiotu dotykam, wspominam z czym się wiąże, zastanawiam się kiedy ostatnio Czarek miał na sobie ten sweter, te spodnie. Potem wrzucam do worka i więcej na to nie patrzę.
A łzy i tak lecą. Wielkie jak grochy. Jakże inne od tych, które spływają po policzkach przy zwykłym płaczu.

W dzień było tak słonecznie, ciepło... A wieczór przyniósł smutek, zwątpienie. Mam ochotę zaszyć się w swoim kąciku, popłakać i zasnąć wtulona w mokrą poduszkę. Wiem, że Vika mnie nie zostawi samej... mój niezawodny grzejniczek zawsze jest przy mnie, wyczuwa, że jest mi źle. Nawet teraz próbuje mnie wciągnąć w zabawę, rzucając mi na stopy piłeczkę.

Ech... idę pozbyć się tych worków...

Jesień

Wczoraj oficjalnie nastała jesień... A dziś? Pogoda jak marzenie :D :D
Nic, tylko iść na dłuuugi spacer.
Zabieram Viki i idziemy nad Wisłę.
Pofociłabym, ale aparat jeszcze krąży po Egipcie, Izraelu, Jordanii... Dobrze mu ;)

Szkoda, że tata nie chciał pojechać na działkę...
Nie chcę być ciągle zależna od innych, prosić się o podwiezienie, denerwować, gdy zmieniają plany i z podwózki nic nie wychodzi...
Prawo jazdy - tego potrzebuję! :D

piątek, 23 września 2011

Telefon

Zadzwoniła dziś mama Czarka. Była sama i chciała chwilę o Nim porozmawiać. Takie rozmowy są trudne, a już przez telefon - wręcz tragiczne. Nie można dotknąć, pogłaskać, podać chusteczki, przytulić. Słyszałam łkanie cierpiącej kobiety i nie mogłam w żaden sposób jej pomóc. Nie mogłam też pomóc sobie. Rana się otworzyła, rozjątrzyła. Moja dolina smutku wciągnęła mnie w głąb bez żadnego ostrzeżenia.

Pytania, nieznośne pytania, przed którymi ciągle uciekam - czy mogliśmy coś zrobić, czy można było Czarka uratować, w czym zawiedliśmy... Nie wiem, czy uda się na nie znaleźć odpowiedzi. Nie wiem nawet, czy chcę ich szukać. To nie przywróci Czarka, a jedynie bardziej pogrąży nas w żalu i rozpaczy.

Teraz teściowa - 7 miesięcy po śmierci syna - zastanawia się co będzie, gdy jej mąż odejdzie, gdy zostanie sama. Myśli o domu opieki... Zapomina, że ma rodzeństwo, które jest jej bliskie. Zapomina, że ma mnie - bo śmierć Czarka nie przekreśliła przecież naszych relacji. Ona już uważa się za samotną, opuszczoną.
Mówi mi - jesteś młoda, ułożysz sobie życie. Powiedziałam jej, że takie słowa ranią mnie, ale ona tego nie rozumie. Ma 64 lata a zachowuje się, jakby nie miała już po co i dla kogo żyć, jakby stała nad grobem. A ja? Czy znajdę sobie kogoś? Nie wiem. Nie mówię - nie. Mówię - może. Ale realnie patrząc, to wątpię. A jeśli nawet, to nie wydaje mi się, bym zdecydowała się na małżeństwo. Dzieci nie mam i mieć nie będę. Dla kogo więc będę żyć? Kiedyś też zostanę sama. Takie jest życie.
Ale nie zamierzam już teraz tego roztrząsać, po co zakładać najgorsze scenariusze. Będzie, co los przyniesie. Ważne, że moja dolina nie pochłania mnie całkowicie. Że pozwala wynurzać się, oddychać normalnie, śmiać się i marzyć. Po prostu żyć.

Życie jest łatwiejsze, niż się wydaje.
Wystarczy godzić się z tym, co jest nie do przyjęcia, obywać się bez tego, co niezbędne i znosić rzeczy nie do zniesienia.

- Kathleen Morris

czwartek, 22 września 2011

Tęsknię za brum... brum...

Skończyło się. Wczoraj miałam ostatnie godziny jazd. Czuję się jakaś taka wypalona, zmęczona. Jazdy dawały adrenalinę, miałam ochotę góry przenosić, coś robić, działać. Teraz znowu jestem w pustym mieszkaniu i na nic nie mam ochoty. Pustym oczywiście tylko w przenośni. Sama nie jestem. Ale brak obecności Czarka daje o sobie znać coraz silniej.

Łapię się więc kolejnych rzeczy. Muszę umówić się z tatą i pojechać załatwić sprawy w urzędach w Otwocku i Garwolinie. W Osiecku też wypadałoby się pojawić - pokazać w gminie dokumenty dot. działki.

Kolejna sprawa to zrobić sobie zdjęcia i zapisać się na egzamin na prawko. Na razie tylko na teorię. Jakoś nie mam ochoty wyczekiwać na miejscu nie wiadomo ile na praktyczny. Wolę wszystko po kolei. No i jeszcze na jazdy doszkalające się umówię. Już się nie mogę doczekać, hihihi :D

Zapisałam się do szkoły na Rachunkowość. W planach mam bardziej Kadry i płace, ale od czegoś trzeba zacząć. Jednak jeszcze nie zawiązała się moja grupa, brakuje 4 osób. Więc w sumie - nadal niczego nie jestem pewna.

Ale cieszę się, że małymi kroczkami do przodu. Czarek nie mógł się doczekać, aż podejmę decyzję i w końcu wezmę się za prawko. Mam nadzieję, że gdzieś tam... jest ze mnie dumny ;) Nie mogę sobie tylko robić długiej przerwy po zdaniu egzaminów. Tata sam zaproponował, żebym jeździła jego oplem, więc trzymam go za słowo :D

wtorek, 20 września 2011

Ciemna plama

Wracam sobie dziś z jazdy, wysiadłam przy moście, do domu miałam jakieś 700-800m.
Idę sobie, widzę z daleka mój dom. Spojrzałam raz. Zatrzymałam się, spojrzałam ponownie.
Na balkonie u rodziców widzę ciemną plamę.
Wyraźnie coś siedzi. Rusza pyskiem na boki, uszy nastawione.
Myślę - ok. Viki wyszła z mamą na balkon. Tylko gdzie mama? Za Viką widzę, że drzwi są zamknięte...
Nie wierzyłam własnym oczom.
Wyjęłam komórkę, dzwonię.

- Cześć Mamo, nie brakuje Ci Viki?
- Nie, dlaczego?
- A gdzie ona teraz jest?
- Leży pod drzwiami.
....
- Oooo... nie ma jej.
- Nie ma? A ja ją teraz widzę, wiesz?
- Gdzie?!?!?!?!?!!!!!
- Siedzi na balkonie!!

No i widzę, drzwi się otwierają, Viki momentalnie wstaje i wbiega do pokoju.
A ja przez komórkę słyszę radość, piski, mamy przeprosiny :D
Okazało się, że mama wcześniej wyszła na balkon sprawdzić czy jest ciepło i szybko wróciła do mieszkania. Jak widać zbyt szybko :D
Vicia spędziła na balkonie bite 1,5 godziny :D :D
Ale ona lubi "świeże" powietrze buhahahahaha

niedziela, 18 września 2011

Na granicy

Dostałam właśnie smsa:

Już w Izraelu.
Jedziemy do Jerycha.
Tylko 1 osoba była na rewizji osobistej.
Ja.
Dzwoniły fiszbiny.
Ha ha


Buhahahahaha... Popłakałam się ze śmiechu :D :D :D

A co do fiszbin... te paskudy wyłażą ze staników i psują pralki!
Niestety niedawno sama się o tym przekonałam ;)

Boso

Słucham jak zwykle RMF FM. Akurat jest wywiad z Sebastianem Karpielem-Bułecką, liderem zespołu Zakopower.

Dopiero teraz dotarło do mnie o czym jest piosenka Boso. Nigdy tak naprawdę nie wsłuchiwałam się w jej tekst. Lubiłam słuchać, nucić ale nie zastanawiałam się nad treścią, przesłaniem. A ten hit lata jest o przemijaniu, o śmierci - o ostatniej wędrówce człowieka, w której nie potrzebne już mu żadne rzeczy, żadne przedmioty. Gdy umieramy wszystko co materialne traci ważność. Sebastian sam jest zdziwiony, że mimo refleksyjnego charakteru - Boso stała się przebojem.

Na dodatek teledysk kręcili w moich okolicach ;)



Nieużyty frak,
dziurawy płaszcz,
znoszony but.

Zapomniany szal
zaszył się w kąt
niemodny już.

Każda rzecz
o czymś śni
odstawiona.
Jeszcze chce
modna być
zanim cicho skona.

I dopiero gdy
zawoła Bóg
to pożegnam wszystkie te
rzeczy i znów:
pójdę boso,
pójdę boso,
pójdę boso,
pójdę boso.

I dopiero gdy
zawoła Bóg
to pożegnam wszystkie te
rzeczy i znów:
pójdę boso,
pójdę boso,
pójdę boso,
pójdę boso.

Zagubiony gdzieś
parasol, z nim
czekam na deszcz.

Zegar nie wie jak
bez moich rąk
ma życie wieść.

W wielki stos
piętrzą się
odłożone,
każda chce
żeby ją
wziąć na drugą stronę.

I dopiero gdy
zawoła Bóg
to pożegnam wszystkie te
rzeczy i znów:
pójdę boso,
pójdę boso,
pójdę boso,
pójdę boso.

I dopiero gdy
zawoła Bóg
to pożegnam wszystkie te
rzeczy i znów:
pójdę boso,
pójdę boso,
pójdę boso,
pójdę boso.

Zamkną za mną drzwi.
Pójdę boso (boso).
Nie zabiorę nic.
Pójdę boso (boso).

Zamkną za mną drzwi.
Pójdę boso (boso).
Nie zabiorę nic.

I dopiero gdy
zawoła Bóg
to pożegnam wszystkie te
rzeczy i znów:
pójdę boso,
pójdę boso,
pójdę boso,
pójdę boso.

I dopiero gdy
zawoła Bóg
to pożegnam wszystkie te
rzeczy i znów:
pójdę boso,
pójdę boso,
pójdę boso,
pójdę boso.

środa, 7 września 2011

Album

Jakiś czas temu postanowiłam przygotować album dla siebie i teściów. Znalazłam w Internecie odpowiednią stronkę, ściągnęłam program i... przystąpiłam do zabawy. Bo to faktycznie była prawdziwa zabawa. Tyle wspomnień, emocji towarzyszyło mi przy tym... Łzy, szloch, zatykanie w gardle, ale i śmiech, radość, a czasem złość, bo i tak się trafiało ;)
No, ale w końcu dzieło ukończyłam i zamówienie poszło...
A dziś dostałam moje fotoksiążki :D
Wyszły świetnie. Oprawa, druk - nie mam żadnych zastrzeżeń. Może tylko jedno małe ale - dwa zdjęcia rozjechały się. Jednak to ja źle je wstawiłam - chyba niechcący zamieniłam miejscami w ramkach. Ale trudno, to nie rzutuje na całość. Strasznie się cieszę, że nie zawiodłam się. Bo kasy trochę na to poszło. Ale warto było.




Heh... 24 lata z życia zamknięte na 60 stronach książki. Smutne i piękne zarazem.

wtorek, 6 września 2011

Mały monter ;)

Talerz i dekoder z telekompromitacji czekały sobie na lepsze czasy w pudełkach. Czarkowi jakoś się nie spieszyło z założeniem, jak widać mnie też nie...
No więc się zebrałam w weekend do kupy i postanowiłam sama zadziałać.

Chwilę mnie przystopowało, bo okazało się że niezbędny jest wysięgnik na balkon.
Zamówiłam więc, dziś przyszedł i właśnie go zamontowałam :D Jestem dumna i blada.

Teraz idę główkować co dalej. Wiem, że kawałek kabla antenowego jeszcze będzie potrzebny, ale ten na szczęście mam. Muszę za to poszukać efek, czyli końcówek.

Gdzieś je Czarek trzymał, tylko gdzie? ;)

poniedziałek, 5 września 2011

Przezwyciężam bałagan ;)

Kolejny weekend poświęcony sprzątaniu.
O ile łatwo mi wyrzucać Twoje zapiski ze studiów, pozbywać się starych, znoszonych ubrań, o tyle mam potworny kłopot z rysunkami, najmniejszymi bazgrołami na karteczkach... Od razu stają mi przed oczami chwile, gdy rysowałeś - kilka pociągnięć długopisem i już była karykatura jakiegoś polityka, mundur żołnierza, pysk psa... Wiem, że nie ma sensu tego składować, bo i po co? Zachowuję tylko większe prace, resztę usuwam. Ale to tak boli...

A właśnie, pamiętasz rysunki Tobiego? Wydawało mi się, że dałam je mamie, gdy był remont mieszkania. Jednak nie możemy ich znaleźć. Dwa rysunki, mógłbyś mnie jakoś naprowadzić? Proszę... ;)

No i najważniejsza sprawa - Radiojoyka wydziergała dla nas obraz!! Dostałam go już jakiś czas temu, ale oprawa trochę się przeciągnęła. Jest śliczny :D Cieszę się, że wybrałeś akurat ten wzór, zwierzęta zawsze wdzięcznie się prezentują :D Ania to zdolna bestyjka, mam w planach jeszcze coś u niej zamówić, choć wiem, że wykonanie takiego obrazu jest bardzo praco i czasochłonne. Ale co tam! Trzeba wyciskać z dziewczyny, póki można i ile się da!! :D

Przed oprawą...


i po...


Mam w tej chwili polowe warunki w pokoju... prawdziwe pole bitwy, więc sorki, że zdjęcia nie są najlepszej jakości... Poza tym coś mi się wydaje, że ta pleksi to nie jest antyrefleksyjna...


Zapomniałam, o jakże istotnym szczególe... wąsy są dziełem Janusza :D