sobota, 31 grudnia 2011

Ostatni dzień starego roku

Troszkę się opuściłam, nie piszę na bieżąco ;)
Mama wyszła ze szpitala w czwartek. We własnym domu, odświeżona, po dobrej kolacji od razu lepiej się poczuła. Znajome chrapanie, kichanie, czy szczekanie to miłe akcenty w porównaniu ze szpitalną atmosferą.

No i Nowy Rok powitamy razem :)
Wiem, bardzo mi zależało, by tego właśnie Sylwka, pierwszego bez Czarka spędzić nie w domu, ale ze znajomymi. Niestety nie wyszło. Nie można mieć wszystkiego :)
Za to Sylwester z przyjaciółmi - jak najbardziej :D Będzie Ula, mama, tata no i karen :D Strasznie się cieszę, że przyleciała z Anglii i już za dwie godzinki się zobaczymy :D
Ula mnie namawia, żebym pojechała po karen samochodem... Chyba się przełamię, choć pogoda nie sprzyja. Pierwsza zupełnie samodzielna wyprawa, hihihi... Ale jazda :D

Ależ ta kaczka pachnie... mam nadzieję, że jutrzejszy obiad się uda. Na dzisiaj zrobimy jakieś przekąski, ale to już z karen. Wymyśliłam sobie pieczone śliwki zawijane z boczek, zawijaski z ciasta francuskiego z parówkami i krewetki w cieście piwnym - żeby tylko się nie okazało, że zmarnowałam piwo a jeść się tego nie da :D

Ciągle mam przed oczami ostatniego Sylwka. Czarka pijącego szampana z wielkiego, przechodniego kielicha :D To było tak niedawno, a jednocześnie wydaje się jakby wieki temu. Było cudownie, wspaniali ludzie, zabawa przez kilka dni. Tyle niezapomnianych obrazów, słów, gestów. Płaczę i śmieję się jednocześnie. Te same wspomnienia mogą być zarazem bolesne, jak i dające otuchę, radosne. Nie wiem jak to się dzieje. Tak bardzo tęsknię, tak bardzo chciałabym wypłakać się za wszystkie czasy... I tyle smutku wokół. Ula nadal bez pracy (nie mówiąc o mnie...), mama czekająca na operację. Dobrze, że ten tragiczny rok już odchodzi. Oby kolejny był lepszy, oby dał nadzieję na dobrą przyszłość. Zdrowia, uśmiechu i szczęścia. Tego wszystkim nam życzę!!

wtorek, 27 grudnia 2011

I po Świętach

Smutne to były Święta. Brakowało Czarka, brakowało mamy, choć wpadaliśmy do niej codziennie.
Dziwnie jakoś tak było. Dobrze, że już mamy to za sobą.

Mamę wypisują w piątek. Ale to nie koniec. W poniedziałek jedziemy do Anina, mają tam zadecydować czy podejmą się operacji, czy nie. Ale kilka dni wytchnienia będzie... Czyli Nowy Rok też szpitalnie się zacznie. Ale cóż robić. Ważne, że jest nadzieja i wiara, że wszystko będzie dobrze. I tego się trzymam.

sobota, 24 grudnia 2011

Wigilia

Pierwsza Wigilia bez Czarka.
Już sam ten fakt sprawia, że Święta nie będą takie jak zwykle.
Jakby tego było mało, mama zostaje w szpitalu. Czuje się dobrze, ale lekarze wolą mieć na nią oko. Nie dziwię się, nie chcą brać na siebie odpowiedzialności. Tętniaka musiała mieć już od wielu lat, ale z takim draństwem to nigdy nie wiadomo, kiedy da o sobie znać.

Pójdziemy do mamy z opłatkiem, wezmę kawałek pstrąga, za którym przepada, może trochę zupy grzybowej, kilka pierogów (dzieło Uli :))... Sama nie wiem, tak trudno robić Wigilię w szpitalu. Ale chcemy by choć jakąś jej namiastkę mama miała. O prezentach nie myślimy. Coś tam każdy przygotował, ale poczekamy z tym do czasu, gdy mama już wróci do domu.

Wigilię spędzaliśmy z Czarkiem przez wszystkie lata na zmianę - jednego roku u moich, drugiego u Jego rodziców. Ostatnia była u nas - zaprosiliśmy obie rodziny do naszej części. Było bardzo miło i przyjemnie. Jak rzadko kiedy. Teraz to wydaje się, jakby było pożegnaniem z Czarkiem. Wiem, ze już wymyślam, dopasowuję pod siebie, ale tak właśnie czuję. Znowu wszystko powraca. To co mówił, co robił. Jak czyścił żyrandol, ustawiał książki. Jak pokazywał swojemu tacie karabin (spoko, taki na kulki, ale wyglądający jak prawdziwy) a teściowi zamek się zaciął ;) Takie duperele, ale tylko to mi zostało, tylko takie wspomnienia, ochłapy codzienności. No i ból. Ten chyba nigdy nie przeminie. Jest stłumiony, odepchnięty na bok przez inne problemy, tym nie mniej istnieje. I często, gdy najmniej się tego spodziewam wychodzi z ukrycia i wali jak obuchem w łeb. A w szczególne dni, takie jak dziś, to dopiero ma używanie.

Tej nocy prawie nie spałam. Dużo myślałam o mamie, o Czarku. Płakałam. I kroiłam cebulę do śledzia. Ale to nie przez nią leciały mi łzy. Jest mi tak smutno. Wszyscy teraz cierpimy, ale musimy się trzymać. Tata dzielnie daje sobie radę, choć bardzo przeżywa każdą wiadomość od mamy, każdy telefon. Ula dużo czasu z nami spędza. Sama zrobiła sałatkę, uszka, no i... pierogi :D Co prawda narzekała, że wyszły jej twarde jak podeszwa, ale to wierutne kłamstwo!! Nie umywają się wprawdzie do maminych... ;) ale są pyszne!! A wczoraj pojechała do mamy, pomogła jej głowę umyć, poczuć się choć odrobinę lepiej w tej smętnej szpitalnej rzeczywistości.

No nic, czas wracać do kuchni. Jeszcze dużo przede mną.

Kochani, niech te Święta będą dla nas chwilą odpoczynku, wytchnieniem od codziennego zabiegania. Spędźmy je wśród bliskich, z uśmiechem na twarzy i spokojem w sercu. Wolałabym widzieć wirujące płatki śniegu za oknem... ale cóż, nie będzie śnieżnie, ale niech będzie przynajmniej ciepło i przytulnie.

czwartek, 22 grudnia 2011

Niepomyślnych wieści ciąg dalszy

Poszerzenie okazało się tak naprawdę tętniakiem aorty i to dużym 6 cm.
Wczoraj przewieziono mamę do innego szpitala, gdzie mamy rejonową kardiologię.
Syf i malaria, ale pocieszam się, że w tej chwili robione są jedynie badania.
Okaże się, czy w ogóle można podjąć się operacji, bo tętniak zlokalizowany jest bardzo blisko serca.
Wiadomo też, że mama może z nim żyć i 10 lat, ale nigdy nic nie wiadomo.
Skoro już go wykryli, to lepiej przebadać mamę na wszystkie strony.
Teraz zawieźli ją na tomografię klatki piersiowej gdzieś na Mokotów.
Mam nadzieję, że jutro lekarz już będzie bardziej chętny do rozmowy.
Ja w każdym razie mam już dosyć świąt. Upiekę jeszcze mięsiwa, ale tylko dlatego że muszę, bo czekają przygotowane. Reszta mi zwisa, nie mam na nic siły a jeszcze się przeziębiłam.

:(

wtorek, 20 grudnia 2011

... a właśnie, że nie jest :(

Wykryli u mamy poszerzenie aorty. Mają się jutro skonsultować z kardiologiem.
Widocznie za dużo było dobrych wieści. Zawsze musi się coś spieprzyć?

Jest dobrze!! :D

Lekarka powiedziała, że ponieważ objawy zniknęły po 24h - to nie jest to udar sam w sobie lecz przemijające niedokrwienie mózgu. Ale jego przyczyn może być tak wiele, że często trudno je określić... Jednak u mamy zauważyła przy ostatnim EKG pewną niemiarowość bicia serca - i właśnie temu przypisuje niedzielny atak.

W każdym razie jutro powtórzą jeszcze EKG i echo serca, no i mamę wypisują :D
Strasznie się cieszę, że tak to się potoczyło. Ale rąbnęło nas wszystkich niesamowicie. Dowiadywałam się jeszcze w poradni przyszpitalnej - mam tam mamę po świętach zapisać na kontrolę i na badania, jeśli takie będą zlecone.

No i jakoś to będzie. Znowu powolutku do przodu :D

Wczoraj tdd wpadł na chwilę. W sumie "wpadł" to za dużo powiedziane - to ja zleciałam do bramy :) Chwilę pogadaliśmy, każde z nas ma jakieś problemy, ciekawe czym nas zaskoczy Nowy Rok... Ale miło było choć na moment się spotkać, dostałam jak zwykle upominek :) Od dawna już Tomek tak z Czarkiem spotykał się dwa razy w roku i przekazywał dla mnie koszyczek świąteczny. Nie zerwał ze zwyczajem i bardzo się z tego cieszę. A na dłuższe pogaduchy musimy się później umówić. Bo jest o czym rozmawiać...

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Ulga

Jest dobrze. Jest nawet super :D Mamę wypisują w środę!!

To był lekki udar i właściwie prawie wszystkie objawy się cofnęły.
Niesamowita ulga i odprężenie. Aż się wierzyć nie chce, że wczoraj najgorsze myśli przelatywały przez głowę, a dziś chce mi się skakać z radości (innym też!!) :D
A jak mama się cieszyła... Uśmiech na twarzy, rześki głos... Naprawdę lżej mi się zrobiło na sercu. Znów chce się żyć :D

Pogoda taka piękna, niesamowite słońce... Cudnie... Ale na Święta mogłoby trochę sypnąć śniegiem. Tak nie za dużo... Ale choć odrobinkę :D

niedziela, 18 grudnia 2011

c.d.

Jednak wezwałam pogotowie.

Zastanawiałam się, czy to nie udar. Ledwo wygooglałam go sobie i zaczęłam czytać - odezwała się Radiojoyka w sprawie mamy. Jej tata kiedyś przechodził udar, pogadałyśmy, że jednak warto po karetkę zadzwonić... Naradziłam się z rodziną... i zadzwoniłam.

No i mama jest już w szpitalu. Prawdopodobnie jest to udar niedokrwienny. Zostanie na obserwacji 9 dni. Pojechałyśmy do niej z Ulą, żal było ją tam zostawiać, ale siła wyższa. Ważne, że jest pod opieką i lekarka powiedziała, że to jest lekka wersja... Dobre i to.

Dziękuję wszystkim, którzy są dla nas wsparciem, pocieszają dobrym słowem. Wiem, że nie ma tak naprawdę za co dziękować... Ale to cudowne, że jesteście :D

A tak na koniec, malutki szczególik... Jakby tego wszystkiego było mało - telewizor wziął i padł... Ten rok mi wyjątkowo podpadł... Poszedł precz!!

A na zajęciach wpisali mi nieobecność usprawiedliwioną. I tak dobrze, że nic wielkiego nie robili, bo jak jeszcze szkołę bym miała w plecy, to nic tylko leżeć i kwiczeć.

Niespokojna niedziela

W skrócie - w piątek jeździłam po mieście z tatą (usiadł z tyłu, żeby mi nie zasłaniać ;) ) i było super!! Naprawdę fajna sprawa, nawet niezłe korki zaliczyłam...

Na weekend zawitała do nas Ula. I całe szczęście. Była mi dziś bardzo pomocna.
Mama nam coś zaniemogła. W pewnym momencie ot tak, z rana poczuła się dziwnie słabo, ciśnienie jej podskoczyło, zaczęła niewyraźnie mówić. Usta w lewym kąciku nie ruszają się, jakby opadły. Nie wiem, czy to jakieś porażenie mięśni twarzy... Zaserwowałyśmy jej leki i położyłyśmy, żeby odpoczywała. Okropnie się czułam, bo musiałam jechać do szkoły - na 9-tą miałam egzamin z Rachunkowości. Ula mnie zawiozła i później po mnie przyjechała. Inne zajęcia już sobie darowałam. Martwimy się wszyscy. Niby jest teraz lepiej, ale niezupełnie. Jutro tata wezwie lekarza do domu. Wierzę, że będzie dobrze. Musi być. Będzie :D

Ogólnie smutny weekend... Wczoraj zmarła Cesaria Evora, dziś Vaclav Havel...

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Pierwsza przejażdżka :)

Weekend udany :D

Rozpoczął się u Uli śledzikiem... Ale bez zbytnich wariactw, bo w sobotę rano miałam zasiąść za kółkiem ;) No i zasiadłam :D Kilka okrążeń po okolicznych uliczkach i wyjechałam z Ulą na miasto!! Muszę jeszcze przyzwyczaić się do biegów, ale sam samochód dobrze wyczuwam. Jak na pierwszą jazdę, to było super :D Pojechałyśmy do Czarka, no musiałam się pochwalić :D Strasznie się cieszę, że dobrze się w autku czuję. Na Wielkanoc wybieramy się rodziną na działkę. Z przyjemności poprowadzę, już się nie mogę doczekać ;)

Ależ sobotnia wódka gruszkowa u Plusza była zdradliwa :) Póki siedziałam było OK, później było już trochę gorzej ;) Ale do domu dotarłam cała i zdrowa. Przespałam się trochę i poszłyśmy na 2-godzinny spacer szlakiem Wojciechów - na wał i dalej za kościół na Siekierki. Niesamowicie zmienia się okolica. Tyle nowych domów, osiedli... A kiedyś mówiliśmy, że Ula mieszka w ciszy i spokoju, jak na wsi... Jeszcze niech tylko samą Bartycką odnowią i będzie koniec raju ;)
A spacer był super :D Musimy tak częściej wychodzić. Rozruszałam się i otrzeźwiałam zupełnie ;) I pogoda byłą piękna, słoneczko przygrzewało... Nie to co dziś. Nic tylko spać ;)

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Nagroda :)

I co Wy na to?

Głosujący

Zwycięzcami i zdobywcami nagrody, książki "Smaki Północnej Italii" Marleny De Blasi, w listopadowej edycji konkursu Wybory Kulinarnego Bloga Roku 2011 za komentarze, wśród głosujących zostali:

agni
Jestem zachwycona tym daniem. Poczułam się jakbym odbyła podróż w czasie i w przestrzeni :D Zamiast ponurych, zadymionych ulic za oknem - widzę piękne krajobrazy. Może to Toskania, może Lombardia - nie mam pojęcia, nie byłam tam (jeszcze). Ale wiem, że jest pięknie, ciepło i słonecznie. Delikatny powiew wiatru niesie słodki zapach ananasa. Aromat grillowanego kurczaka zaostrza apetyt. Uwielbiam takie połączenie - drobiu z owocami. Z pewnością wypróbuję to danie, bo zapowiada się wyśmienicie. Prosto a jednocześnie pomysłowo podane jeszcze bardziej zachęca do degustacji. Szkoda, że nie można już, w tej chwili skosztować go :D

Już zdążyłam zapomnieć, że brałam udział w konkursie... Zagłosowałam na przepis, napisałam komentarz... i wygrałam książkę... a wymienili mnie na pierwszym miejscu, hihi :D

A głosowałam na przepis, który zresztą wygrał - Pollo con pina z bloga Nika gotuje



Ula! Trza się wybrać do tych Włoch, skoro nie byłam tam (jeszcze) ;)

sobota, 3 grudnia 2011

Miłe początki dnia

W śnie śmiałam się. I to tak fajnie, serdecznie, beztrosko. Gdy się budziłam, czułam spokój, odprężenie, niesamowitą lekkość na sercu. Byłeś w tym śnie. Śmiałeś się razem ze mną. Twoje oczy, tak zmieniające się gdy byłeś rozbawiony... Powiedziałam Ci kiedyś, że Twoje oczy śmieją się razem z Tobą. Tak było i teraz. I było to zupełnie naturalne, prawdziwe. Przebudziłam się, gdy Viki szturchała mnie wilgotnym nosem. Poczułam się tak zwyczajnie, jakbyś był koło mnie. Ale obyło się bez łez. Bo cały czas czułam i słyszałam Twój głos, zapach, Twoją obecność. Widziałam, że byłeś i to mi wystarczało. Byłam gotowa na kolejny dzień.

A w szkole... nuuuudy... co ja tu będę się rozpisywać... angielski na 5 :)

Ula jest u nas, ale przez tę szkołę nie mam czasu żeby pojeździć. Jak wracam to jest już tak ciemno, że nic tylko.. pić ;) Nie mówię, że się tak strasznie alkoholizujemy... ale prawdą jest, że nikomu na taką pogodę już się z domu nie chce ruszać.

Ale obiecuję sobie, że w najbliższym tygodniu zasiądę w końcu za kierownicę. Noszzz... czas najwyższy, bo już prawie zapomniałam jak się jeździ.

No i zaczęłam sprzedawać modele Czarka... Ciężko mi było się za to zabrać, ale jakoś ruszyłam... Wystawiłam 6 sztuk, dziś 2 poszły, 3 kolejne są w licytacji do poniedziałku, tylko jednym nikt się nie interesuje. Może dlatego, że polski ;) Jakby ktoś się interesił... to link w zakładce Allegro :)

czwartek, 1 grudnia 2011

Capiło? Winne serki... ;)

Jakiś czas temu wzięłam udział w konkursie na potrawę, w skład której wchodzi ser i/lub wino...
Zaproszono nas na degustację win i serów do Winarium - relacja z wczorajszego wieczoru TUTAJ.
Każdy z nas dostał torbę pełną serów, butelkę wina i książkę Marka Kondrata Odkrywanie smaku.

Dzięki Uluś za zawiezienie i przywiezienie z powrotem do domciu :D Nie wiem jak ja bym z tymi serkami śmierdzielkami jechała autobusem... A tak to tylko w Twoim samochodzie capiło starym kozłem :D :D

W piątek robimy kolejną degustację - tym razem w domu :) Trzeba się przecież pozbyć tych aromatów z lodówki...

Migawka z wczorajszej degustacji ;)