środa, 30 maja 2012

Stuk, stuk, stuk...

Wydawało mi się, że w miarę dobrze wychodzi mi opieka nad rodzicami.

I słusznie. Wydawało mi się.
Wyobraźcie sobie taką sytuację:

Jest niedziela. Tata pracuje w swoim pokoju, ja jestem u siebie lub w kuchni. Ma przyjść Ula na obiad z okazji Dnia Matki. Mama postanowiła trochę ogarnąć mieszkanie. Stwierdziła, że odkurzacz jest za ciężki, więc mopem przejedzie po pokoju. Najpierw sprzątała w przedpokoju - zaznaczam, że mamy dwa i była w tym bardziej oddalonym ode mnie. Wycierała podłogę stukając od czasu do czasu mopem o meble, o drzwi, ściany... normalka. W pewnym momencie zakręciło jej się w głowie, osunęła się na ziemię. Szybko się jednak podniosła, zrobiła krok w stronę sypialni i równie szybko znów straciła równowagę i zaczęła lecieć. Złapała się szafki ze szkłem, ale pomyślała, że jak ta cała gablota się na nią zwali to nie będzie dobrze. Puściła ją więc i chwyciła się deski do prasowania. Oczywiście deska jej nie utrzymała, pozwoliła się wygiąć, żelazko spadło i zaraz po nim mama wylądowała na podłodze. Całe szczęście, że ma instynkt kulenia się, chronienia mostka... Upadając łapała się jeszcze drzwi, skutkiem czego drzwi wzięły i się zamknęły. Mama leży i myśli. Postanowiła już nie wstawać, bo a nóż widelec znowu nie będzie mogła ustać. Zawołała więc tatę, który był tuż za ścianą. Grubą ścianą... więc nie słyszał. Obok mamy leżała szczotka. Złapała ją więc i zaczęła stukać. Stukała i stukała. Długo stukała, zero odzewu. Pomyślała, że trudno... Poleży tak, w końcu Ula przyjdzie do domu, to ją znajdzie.

A ja sobie kursowałam od siebie z pokoju przez drugi przedpokój do kuchni, robiłam obiad, sporo przed kompem siedziałam. Wiedziałam, że mama mopem wywija, słyszałam stukanie. Wydawało mi się, że zbyt intensywne, ale... w sumie myślałam, że może mama więcej się z czymś na wykładzinie szarpie. Żeby być szczerą do końca - powiem, że przeleciał mi przed oczami obraz mamy leżącej na podłodze i zawzięcie stukającej, ale szybko zamrugałam oczami, żeby zniknął. Od śmierci Czarka już tak mam, że staram się o złych rzeczach nie myśleć, żeby ich nie przywoływać. No więc odegnałam ten obraz. Po jakimś czasie przybiegła Viki i weszła pod biurko. Robi tak tylko wtedy, gdy coś zmaluje. W sensie np. zwymiotuje albo postawi klocka u taty w pokoju. Zdarza się jej to bardzo rzadko, tym nie mniej zdarza. No więc pomyślałam, że może mama właśnie dlatego tak stuka tym mopem, że coś tam ściera po działalności Viki... Więc i ten sygnał puściłam mimo uszu. Pomyślałam jedynie, że może wyjdę z Viką na podwórko, bo może jej się coś chce. Zwykle idę do rodziców i mówię im, że wychodzę ale tym razem zobaczyłam że drzwi do sypialni są zamknięte. Pomyślałam, że tata wziął prysznic i ubiera się w pokoju. Stukania już nie słyszałam. Wyszłam więc po cichu, wracając się jedynie po komórkę.

Po kilku minutach wróciłam. Okazało się, że tata usłyszał jednak to moje dwukrotne wychodzenie i przyszedł sprawdzić co się dzieje (ale na stukanie to nie zwrócił uwagi!). Domyślił się że wyszłam z psem. Chciał więc wejść do sypialni. Otwiera drzwi. Kawałek poszły i dalej nic. Przez szparę zobaczył, że mam leży na podłodze. Na szczęście widział, że się rusza. Wspólnymi siłami jakoś te drzwi otworzyli i posadzili mamę na krześle. Przeleżała na podłodze dobre pół godziny. Skończyło się dobrze, mama jest tylko obolała, nic nie złamała, ale mimo wszystko cała ta historia była dla nas dużym szokiem a na taki zdecydowanie najlepszy jest śmiech. No i opowiadając sobie wzajemnie o wszystkim co się działo, no i później jeszcze Uli, która po kolejnym kwadransie w końcu dotarła do domu... jakoś to znieśliśmy. Choć czuję się fatalnie. Psychicznie źle. Ja rozumiem, gdyby mnie nie było w domu. Ale byłam. I stukanie słyszałam. I nie reagowałam. Tylko sobie po prostu tłumaczyłam, czemu mama tak zaciekle stuka mopem. Nawet Viki mi mówiła, że coś się stało. A ja nic. Popisałam się, nie ma co... Minęły już 3 dni a ja nadal nie mogę dojść do siebie. Wstyd mi jak jasna cholera.

A co do mamy. Nie wiemy, czy to błędnik zawodzi, czy może jednak mama traci poczucie równowagi na skutek gwałtownego spadku ciśnienia. Wizyta u lekarza zamówiona, więc mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni. Na razie jednak przed nami wyjazd na działkę. I baczna obserwacja mamy. Kolejny raz nie możemy już dać takiej plamy. JA nie mogę dać.

piątek, 11 maja 2012

Odświeżam bloga :)

Na długo zamilkłam. Aż mnie kilka osób pogoniło, że zaniedbuję bloga ;)
To nie tak, że nie mam ochoty pisać. Ale jakby sił brakowało. Sporo się dzieje, o wielu sprawach nie mogę pisać, bo dotyczą przyjaciół. A nie jest wesoło. Martwię się, że tak mało mogę pomóc, że tak naprawdę nie od nas zależy co będzie dalej. Staram się być blisko, wspierać, bo wierzę, że jak się człowiek zaprze, to ze wszystkim sobie poradzi. Trzeba tylko odwagi i czasu.

Spotkanie u Dawidów bardzo udane. Czyli jak zwykle :) Tylko nie wiedzieć czemu, zawsze na drugi dzień ledwo żyją, hihihi... A na brak treningu nie mogą narzekać ;) W każdym razie cieszę, się że już się nie rozklejam na wspomnienie o Czarku. Mówię o Nim jakby nadal był ze mną, tyle że gdzieś dalej a nie tuż obok jak to było przez całe nasze wspólne życie. Więc nie jest źle.

W szkole niektóre przedmioty już się kończą, więc zaczął się czas egzaminów. Mam pierwsze dwie oceny w indeksie. Piątkę z marketingu i piątkę z angielskiego :) A z tym marketingiem to w ogóle było śmiesznie. Tego dnia miałam urodziny. Na wszelki wypadek wzięłam cukierki i okazało się, że dobrze zrobiłam, bo oczywiście niektórzy wiedzieli. No i częstowałam sobie grupę spokojnie aż tu kobieta od marketingu zakrzyknęła, żeby mi 100 lat odśpiewali... Wszyscy wstali i gromko zaśpiewali :D Mało się pod ziemię nie zapadłam... Pewnie w innych salach słyszeli ten śpiew, hihihi. No a później jeszcze wyróżniła mój plan marketingowy, że najlepiej napisany i nadający się do rozwinięcia w biznes plan ;) Ale w sumie to taki był mój zamysł. W przyszłym semestrze będziemy właśnie robić taki biznes plan, więc chciałam to powiązać. A i myślę o założeniu biura rachunkowego, więc jak na razie wszystko gra i kwiczy ;)

Na dłuuugi weekend majowy pojechaliśmy na działkę. A że przejeżdżamy zawsze koło Czarka, to wdepnęłam do Niego z Ulą. Wyrzuciłam cięte kwiaty, postawiłam doniczkę z takimi fajnymi drobnymi, niebieskimi kwiatkami - nigdy nie pamiętam jak się nazywają. Teściowa to zawsze bierze się za mycie a wręcz szorowanie grobu. Ale ja przychodzę tam spontanicznie, bez przygotowania i dobrze mi z tym. Nic na siłę. Zapalę znicz, podleję co trzeba, zagadam do Czarka, powiem Mu - Trzymaj się Misiek i opiekuj się nami - i odchodzę.

Kupiliśmy parowar, jako że musimy w końcu zacząć zdrowiej się odżywiać. U taty wrzody wzięły i zniknęły, ale sprawa nerek nadal aktualna. Wizytę u nefrologa ma dopiero w październiku (!) ale do tego czasu musimy sami zaplanować co może a czego nie może jeść. Od przyszłego tygodnia będę więc się zaprzyjaźniać z parowarem, akurat na urodziny Uli coś wykombinuję :) Chyba na pierwszy ogień pójdzie jakaś ryba, brokuły i ziemniaki... Na czymś trzeba się uczyć, no nie? ;)

[edit]

Właśnie Ania zadzwoniła z sensacyjną wiadomością - nie stwierdzono komórek nowotworowych!! Hurrraaaaa!! Czeka ją oczywiście operacja, ale to już nie to samo... Można odetchnąć, a nawet upić się z radości!! :D Mówiłam, że będzie dobrze :D