Już sam ten fakt sprawia, że Święta nie będą takie jak zwykle.
Jakby tego było mało, mama zostaje w szpitalu. Czuje się dobrze, ale lekarze wolą mieć na nią oko. Nie dziwię się, nie chcą brać na siebie odpowiedzialności. Tętniaka musiała mieć już od wielu lat, ale z takim draństwem to nigdy nie wiadomo, kiedy da o sobie znać.
Pójdziemy do mamy z opłatkiem, wezmę kawałek pstrąga, za którym przepada, może trochę zupy grzybowej, kilka pierogów (dzieło Uli :))... Sama nie wiem, tak trudno robić Wigilię w szpitalu. Ale chcemy by choć jakąś jej namiastkę mama miała. O prezentach nie myślimy. Coś tam każdy przygotował, ale poczekamy z tym do czasu, gdy mama już wróci do domu.
Wigilię spędzaliśmy z Czarkiem przez wszystkie lata na zmianę - jednego roku u moich, drugiego u Jego rodziców. Ostatnia była u nas - zaprosiliśmy obie rodziny do naszej części. Było bardzo miło i przyjemnie. Jak rzadko kiedy. Teraz to wydaje się, jakby było pożegnaniem z Czarkiem. Wiem, ze już wymyślam, dopasowuję pod siebie, ale tak właśnie czuję. Znowu wszystko powraca. To co mówił, co robił. Jak czyścił żyrandol, ustawiał książki. Jak pokazywał swojemu tacie karabin (spoko, taki na kulki, ale wyglądający jak prawdziwy) a teściowi zamek się zaciął ;) Takie duperele, ale tylko to mi zostało, tylko takie wspomnienia, ochłapy codzienności. No i ból. Ten chyba nigdy nie przeminie. Jest stłumiony, odepchnięty na bok przez inne problemy, tym nie mniej istnieje. I często, gdy najmniej się tego spodziewam wychodzi z ukrycia i wali jak obuchem w łeb. A w szczególne dni, takie jak dziś, to dopiero ma używanie.
Tej nocy prawie nie spałam. Dużo myślałam o mamie, o Czarku. Płakałam. I kroiłam cebulę do śledzia. Ale to nie przez nią leciały mi łzy. Jest mi tak smutno. Wszyscy teraz cierpimy, ale musimy się trzymać. Tata dzielnie daje sobie radę, choć bardzo przeżywa każdą wiadomość od mamy, każdy telefon. Ula dużo czasu z nami spędza. Sama zrobiła sałatkę, uszka, no i... pierogi :D Co prawda narzekała, że wyszły jej twarde jak podeszwa, ale to wierutne kłamstwo!! Nie umywają się wprawdzie do maminych... ;) ale są pyszne!! A wczoraj pojechała do mamy, pomogła jej głowę umyć, poczuć się choć odrobinę lepiej w tej smętnej szpitalnej rzeczywistości.
No nic, czas wracać do kuchni. Jeszcze dużo przede mną.
Kochani, niech te Święta będą dla nas chwilą odpoczynku, wytchnieniem od codziennego zabiegania. Spędźmy je wśród bliskich, z uśmiechem na twarzy i spokojem w sercu. Wolałabym widzieć wirujące płatki śniegu za oknem... ale cóż, nie będzie śnieżnie, ale niech będzie przynajmniej ciepło i przytulnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny. Jeśli zostawiasz komentarz - proszę, podpisz się. Chyba że lubisz być anonimowy :D