piątek, 1 czerwca 2012

Szpitalnie

Szpitalnie, ale nie do końca.

Wczoraj zgłosiłam się do lekarki z bólem w lewej łopatce, promieniującym do przodu, jakby do serca a także do lewej ręki, która drętwieje i też boli. Zrobiła mi EKG, niby wyszło ok, ale coś jej się w nim nie podobało. Powiedziała, że lepiej żeby w szpitalu to sprawdzili.

Nie będę zaprzeczać. Miałam stracha. Na szczęście była ze mną Ula, która co prawda zaczęła wpadać w panikę, ale mimo to była mi wielką podporą :)

Wróciłyśmy najpierw do domu. Jeszcze u lekarki, gdy usłyszałam o skierowaniu, to od razu zaczęłam myśleć co jest do załatwienia. Co na wszelki wypadek muszę ze sobą zabrać, przypomniałam sobie, że miałam przygotować tacie leki na kolejne tygodnie. No i nie wiedziałam co ze szkołą, egzaminami, co z wyjazdem na działkę. Czułam się fatalnie, bo nie dość że fizycznie było nieciekawie - bolało jak cholera, ciśnienie wywindowało też nieziemsko... to psychicznie wysiadałam.

W szpitalu dwa razy zrobili EKG, zmierzyli ciśnienie, podali Captopril pod język i podłączyli kroplówkę z ketonalem. Ból trochę zelżał, ale nie do końca. Okazało się że o wieńcówce nie ma mowy. Mam co prawda pojedyncze migotania komór, ale to nie jest takie groźne i zajmie się mną pod tym względem lekarz prowadzący. A ta łopatka - to jeśli nie było urazu, a nie było... to jest to pewnie sprawa kręgosłupa. Czyli czeka mnie rtg kręgów szyjnych i lewego barku a potem jakaś rehabilitacja. Ręka szwankuje mi cały czas, czuję ból w łokciu, który troszkę przechodzi, gdy podnoszę rękę do góry. Ale ile mogę tak siedzieć? Ludzie też się dziwnie patrzą ;) Poza tym bardzo mrowią mnie palce, nawet pod paznokciami... Nieprzyjemne cholerstwo.

Tak więc wszystko się w miarę dobrze skończyło. Łykam dodatkowe prochy przeciwbólowe i rozprężające a po powrocie z działki zacznę wizyty u lekarzy. Bo na działkę oczywiście jadę. Dzisiaj wyprawiłam Ulę z rodzicami i Viką a ja dojadę w niedzielę. Siedzę w pustym mieszkaniu i tak mi jakoś dziwnie ;) Cicho strasznie ;) Ale przynajmniej trochę odpocznę. Pogadałam trochę z Anią (zazdroszczę pysznego rosołku!), która ma teraz bardzo trudne dni... Chciałabym jakoś jej pomóc a nic nie mogę. Ale jestem z nią myślami, czytam, słucham i przytulam, choć tylko tak na odległość... :*

Dzwoniła teściowa z życzeniami. Jej brat miał 2 tygodnie temu robione bajpasy, też w Aninie. Szybko dochodzi do siebie. Na szczęście :)
Rozmawiałam też z Danusią. Jadę do nich z Ulą we wtorek; zabieramy na działkę. Coroczny zjazd kuzynów :D I dobrze, że tradycja nie umarła. Wojciech nie podszedł do telefonu ale z daleka powiedział Lipa. Danusia mówi, Ale co - lipa? Wojciech - Agnieszka będzie wiedziała. Pewnie, że wiedziałam :D Dzisiejszy mecz Radwańskiej to lipa. Kompletne fiasko. Musze wypytać tdd, gdy wróci z Paryża - co się z Isią działo, czemu dała taką plamę. Aż żal było patrzeć jak się męczy na korcie.

Łyknę prochy i lulu. Emocje po wczorajszym opadły i jakaś taka oklapnięta jestem. A jutro do szkoły... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny. Jeśli zostawiasz komentarz - proszę, podpisz się. Chyba że lubisz być anonimowy :D