wtorek, 19 lipca 2011

20 lat minęło...

Trudno mi dziś myśleć o jutrzejszym dniu.
Narodziny, małżeństwo, śmierć - to takie elementy życia, które są szczególnie istotne we wszystkich chyba kulturach. Choć może współczesne małżeństwo bardziej ewoluuje ku partnerstwu, wolnemu związkowi, który do szczęścia nie potrzebuje "papierka".

Sporo naszych znajomych żyje właśnie w takich nieformalnych związkach. Jednak większość z nich ma już za sobą jakąś - mniej lub bardziej udaną - przygodę z małżeństwem.

Nasza przygoda niestety skończyła się.
Po 4 latach "chodzenia ze sobą" - jak to śmiesznie brzmi :D - pobraliśmy się.
Pamiętam wszystko, jakby to było dziś... Twoje zdenerwowanie rankiem w dniu ślubu, gdy nie mogłeś znaleźć dowodu osobistego. Kto mógł przewidzieć, że nie będziesz pamiętał, że poprzedniego wieczoru dałeś mi go, bo bałeś się że zapomnisz go zabrać...
Tyle razy wspominaliśmy ze śmiechem gości wyraźnie znudzonych uroczystością w kościele. Msza faktycznie była przydługa, świadka hipnotyzował olbrzymi krzyż, przed którym musiał siedzieć... I słowa księdza wychylającego się z ambony i grożącego palcem w naszym kierunku - gdy przyjdą ciężkie dni... A przyjdą!!!

Kilka miesięcy temu rozmawialiśmy o zrobieniu rezerwacji w restauracji. Zastanawialiśmy się, co sobie sprezentujemy na rocznicę. Na 10-tą kupiłeś mi samochód. Kombinowałeś czym by go przebić :D Niczego nie zdążyliśmy zrobić.

Plany, marzenia, codzienność związana z Tobą - przepadły. Już nie powiem Ci jak uwielbiam, gdy oczy Ci się śmieją, nie poczuję Twego dotyku na karku...
Rozklejam się, znowu i znowu... Ale nie umiem zapomnieć, nie umiem zrozumieć czemu akurat teraz, czemu akurat do nas musiała zapukać śmierć. Wlazła w nasze życie niespodziewanie, niezapraszana przez nikogo.
Spodziewaliśmy się jej, owszem... ale tak samo jak inni - że przyjdzie kiedyś tam, wierzyliśmy, że mamy przed sobą jeszcze wiele wspólnych lat.
Zabrała mi Ciebie, a zostawiła smutek, tęsknotę, żal, gniew i wiele, wiele innych negatywnych emocji.
Szkoda, że nikt nie uczy, nie przygotowuje na takie chwile. Nie wiem jak się zachowywać, co robić. Nie chcę się nad sobą użalać, ale są takie chwile, że łzy lecą ciurkiem, ja to ukrywam przed bliskimi... a tak bardzo bym chciała by ktoś mnie wtedy objął i pozwolił się wypłakać, wyszlochać.

Chciałam jutro pójść do naszej ulubionej knajpki, ale niestety na jej miejscu jest już inna. Pójdę więc wieczorem do pubu obok domu. Czasami tu wstępowaliśmy, właściciele są bardzo mili, zawsze zapraszali do środka z psem :D
Posiedzę, napiję się piwa i powspominam. A trochę się uzbierało przez prawie ćwierć wieku ;)

I jakoś przeżyję jutrzejszy dzień. Z bólem w sercu, ale z ciepłymi myślami o Tobie, Czarku...

Odszedłeś cicho i bez pożegnania. Jak ten, co nie chce swym odejściem smucić.
Jak ten, co wierzy w chwili rozstania, że ma niebawem z dobrą wieścią wrócić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny. Jeśli zostawiasz komentarz - proszę, podpisz się. Chyba że lubisz być anonimowy :D