środa, 31 sierpnia 2011

Nazbierało się trochę spraw...

Trzeba chyba mnie trochę pogonić... Zajęłam się prawkiem, wyjazdami na działkę, kucharzeniem... a tu jeszcze sporo spraw zostało niezałatwionych.

Po pierwsze muszę zgłosić nabycie spadku w Urzędzie Skarbowym. I tu zdziwko - mam złożyć papiery w urzędzie, pod który podlega działka a nie w moim własnym...

Po drugie muszę zmienić zapis w Księdze Wieczystej. Z tym już mam mały problem, bo numer z KW, pod którym jest działka jest zapisany w jakiejś starej numeracji - muszę zadzwonić i się wywiedzieć jak uzyskać nowy numer. O tym akurat to już jakiś czas temu wiedziałam, ale... jakoś nie paliło mi się by załatwiać. Pierwsze emocje związane z nawałem spraw jakby opadły i... kolejne, mniej pilne (tylko w moim przekonaniu) odłożyłam na zaś. No i teraz to zaś nadeszło ;)

Po trzecie muszę zawiadomić zakład energetyczny, żeby wysyłali na mnie rachunki. Nie jest fajnie, gdy słyszę od taty - Przyszedł list do Czarka.

Po czwarte muszę w gminie, gdzie mam działkę przedłożyć wyrok z sądu, bo na razie to wiedzą tylko "na gębę", że jestem właścicielem a nie współwłaścicielem.

I to wcale nie koniec wyliczanki. Ale właśnie powyższe mam teraz na bieżąco do załatwienia.

Mówię więc sobie - rusz się kobieto, bo terminy cię gonią... No i zobaczymy jak to wyjdzie...

Ostatnio zawitałam z Ulą na działkę, co by odwiedzić teściów, zobaczyć co się zmieniło :) Pięknie się wszystko zieleni, borówka amerykańska obrodziła, maliny też. Nawet sobie same nazbierałyśmy owoców. Ale pajęczyn i ich lokatorów była moc, hihi. Niedokończony stawik czeka na... właściwie to nie wiem na co, na zasypanie chyba. Teściowa nie pozwoliła, żeby teść dłużej się przy nim męczył. Nie będzie więc jego wymarzonych rybek pluskających w wodzie. A tak na serio, to cały czas mam teraz przed oczami jedno ze zdjęć Czarka. Zrobione chyba z 10 lat temu, albo i więcej - Czarek siedzi na brzegu stawu, za nim widać prawie pustą jeszcze działkę. Teraz można nie poznać tego miejsca, tak zarosło drzewami, krzewami. Teściowie mają smykałkę do prac na działce - las, który na niej jest wygląda właściwie jak park... taki jest uporządkowany i zadbany ;)

Ula dziś odebrała papiery z firmy. Bardzo przeżywa utratę pracy. No i nie ma się czemu dziwić. Ale wierzę, że uda się jej znaleźć wymarzone, specjalnie na nią czekające stanowisko. No bo przecież po złych momentach muszą przyjść dobre, prawda? Trzymam mocno kciuki!!

Ugryzła mnie osa w rękę... Kiedyś ciachały mnie ile wlezie i nic mi się nie działo. Ale od kilku lat wiem już, że coś się w organizmie poprzestawiało i reaguję niesamowicie alergicznie. Właśnie kilka lat temu ugryzła mnie skubana w dłoń. Nie obyło się bez interwencji, bo ręka spuchła jak bania. Czarek mnie zawiózł na pogotowie, bo wydawało się że dłoń dosłownie wybuchnie, ale zastrzyk na szczęście pomógł. Teraz nie było tak wesoło... Siedziałyśmy z Ulą w naszej głuszy kozienickiej i nie było w pobliżu lekarza, przychodni... Za to była cebula, kilka tabletek Zyrteku, no i pomocna (zdrowa !!) dłoń Uli :D Nie dałabym rady sama. Bandażowała mi rękę, zmieniała cebulowe okłady... Rękę miałam twardą jak podeszwa - od nadgarstka po łokieć... A bolała jak sk.... Jakby ktoś używał sobie na niej jak na worku treningowym. Z resztą teraz, gdy już zeszła opuchlizna, ręka przybrała żółty odcień - jakbym miała na niej dziesiątki malutkich siniaków.

Jutro minie tydzień od ugryzienia, a ręka nadal pobolewa. Ile jadu musiała mieć w sobie ta mała istotka... To mi znowu przypomniało Czarka i nasz wyjazd pod namiot. W kulminacyjnym momencie porannych igraszek... osa ucięła go w nie powiem co... :D Ale wtedy był tylko śmiech, zero opuchlizny. Jak to się wszystko zmienia, heh, życie...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny. Jeśli zostawiasz komentarz - proszę, podpisz się. Chyba że lubisz być anonimowy :D