niedziela, 10 kwietnia 2011

Żal

Jakiś czas temu Radiojoyka zdziwiła się, gdy powiedziałam, że następnego dnia będę piła - miałam się spotkać z kolegą w środę... popielcową, więc ścisły post itd.
Napisałam jej:
- Ania... Bóg mi zabrał ukochanego... mam gdzieś post, wybacz...
- idę pogadać, no... a że przy okazji piwa czy wina się napiję...


Odebrała to tak, jakbym miała do Boga pretensję o Czarka.

Nigdy czegoś takiego nie pomyślałam. Stwierdziłam jedynie fakt.
Czuję żal, owszem... ale do życia.
Przez chwilkę przelatywały mi przez głowę pytania do Czarka - czemu mi to zrobiłeś, czemu zostawiłeś?

Wracam myślami do tej rozmowy z Radiojoyka, bo czytam/słyszę, że trzeba przejść przez różne etapy żalu, aby w końcu zaakceptować śmierć. A ja tę akceptację poczułam niemalże w tym samym momencie, w którym zdałam sobie sprawę, że Czarek nie żyje.

Może dlatego mój żal jest krótkotrwały, chwilowy, stanowi jakby takie ledwo zauważalne przebłyski. Nie zdążę o nim nawet dobrze pomyśleć, odczuć... a już przemija.

Jednak żal wywołuje mnóstwo emocji, które pozostają na dłużej. Czasem mam ochotę wykrzyczeć się, ale to akurat muszę tłumić, bo z realizacją jest ciężko... Czasem szlocham, łzy płyną jakbym kran odkręciła - i nie muszę nic robić, nawet nie myślę o Czarku. To się dzieje jakby niezależnie ode mnie, nie umiem tego opanować. To po prostu musi samo przejść. Taki stan przychodzi nagle i niespodziewanie i tak samo odchodzi.


Nie zawsze można się przygotować na śmierć, ale każda śmierć ma jakiś głębszy sens.
No to ja go jeszcze nie znalazłam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny. Jeśli zostawiasz komentarz - proszę, podpisz się. Chyba że lubisz być anonimowy :D