czwartek, 3 października 2013

Popołudniowe kino

Wybrałam się wczoraj z Ulą do kina na Dianę. Sam film - żadna rewelacja, szału nie ma. Nie wiem, czy spodziewałam się filmu biograficznego, w każdym razie była to opowieść o przeraźliwie samotnej kobiecie i o tym, jak mogła wyglądać jej wielka miłość do pakistańskiego lekarza. Odebrałam ją jako głupawą, infantylną księżniczkę. Nie śledziłam namiętnie losów Diany, ale moje wyobrażenie o niej było jednak inne. Pierwsza połowa filmu kompletnie nudna, druga zaś dająca mi wiele do myślenia (nie wiem jak innym).

Chodzi o to, że w pewnym momencie nie oglądałam już filmu o Dianie. Słuchałam dialogów, muzyki - ale odbiór był kompletnie inny. Wracały wspomnienia, smak, zapach... Złość, że stało się tak a nie inaczej. Piękny utwór Brela wzruszył, popłynęły mi łzy... Chciałam się rozszlochać, bo tak intensywnie poczułam brak Czarka...

Ne me quitte pas... Nie opuszczaj mnie... 




Przez cały film przewijał się cytat z Rumi'ego, poety sufickiego: 

Gdzieś pomiędzy dobrem a złem istnieje ogród.
I tam się spotkamy.

Nieistotne, co nam się w życiu przydarzy, ile nas spotka smutku, ile szczęścia. Gdzieś tam jest ów ogród, który na nas czeka, w którym znów będziemy razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny. Jeśli zostawiasz komentarz - proszę, podpisz się. Chyba że lubisz być anonimowy :D